top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

Argentyna

Zaktualizowano: 23 lis 2023

Argentyna jest jednym z moich ulubionych miejsc świata. To kraj niezwykle atrakcyjny turystycznie, pełen fantastycznych miejsc takich jak wodospady Iguazu na północy, jedna z najpiękniejszych metropolii świata - Buenos Aires, olbrzymie przestrzenie Patagonii z cudownym półwyspem Valdez - obowiązkowym miejscem na szlaku miłośników niesamowitej fauny żyjącej w swoim naturalnym otoczeniu, niezwykle malowniczo położone lodowce, z najpiękniejszym z nich Perito Moreno, wreszcie na samym południu Ziemia Ognista z niewiarygodną Ushuaią. A na Zachodzie w pobliżu granicy z Chile jest jeszcze region Mendozy, skąd pochodzą jedne z najlepszych gatunków win na świecie. Wizyta w Argentynie bez odwiedzin co najmniej tych kilku miejsc nie może być uznana za pełną.

Pierwsi Europejczycy przybyli na ziemie argentyńskie w 1502 z wyprawą Amerigo Vespucciego, zaś w 1516 r. pojawił się tutaj ze swoją wyprawą hiszpański żeglarz Diaz de Solis. 20 lat później Pedro de Mendoza założył miasto Buenos Aires, jednak osadnictwo hiszpańskie poniosło klęskę z powodu głodu i walk z tubylcami. Dopiero 40 lat później Juan de Garay ponownie założył miasto, opuszczone przez pierwszych kolonistów. Początkowo Argentyna była częścią potężnego Wicekrólestwa Peru (od 1580), ale w 1776 r. była już oddzielnym Wicekrólestwem La Platy, wraz z terenami obecnego Urugwaju, Paragwaju i części dzisiejszej Boliwii. Buenos Aires było już wtedy dużym portem morskim, z którego Hiszpanie wywozili zrabowane złoto i srebro z Ameryki Południowej. Hiszpanie stworzyli czysty system kastowy, tępiąc mieszanie ras i doprowadzając do fizycznej eliminacji ludności rdzennej. Do dzisiaj jest to jedyny prócz Urugwaju kraj Ameryki Pld., pozbawiony ludności mieszanej (mestizos), czarnoskórej czy indiańskiej. XIX-wiecznym mitem Argentyny są gauchos, czyli wolni pasterze i zbójcy z bezkresnych równin Patagonii. Żyli oni z wojny i rabunku, ale fortun nie zbijali, bo szli na służbę do lokalnych władców i watażków, którzy się nimi wysługiwali, ale zwykle zapominali o nagrodach. Gauchos walczyli o niepodległość Argentyny, a w połowie XIX w. pomogli wytępić Indian i wcielić do terytorium kraju miliony hektarów stepu na południe od Buenos Aires.

W czasie wojen napoleońskich, po odpartej przez Hiszpanów inwazji angielskiej na terytorium Rio de la Plata, doszło do zniesienia Wicekrólestwa i proklamowania pierwszego, niezależnego rządu, nazwanego później pierwszą juntą. W 1816 r. Zjednoczone Prowincje Ameryki Południowej ogłosiły niepodległość, głównym ich bojownikiem był José de San Martin, który razem z Bolivarem walczył też o niepodległość Chile i Peru. Do dzisiaj jest on uważany za ojca niepodległej Argentyny (Padre de la Patria), jego grób znajduje się w katedrze w Buenos Aires niedaleko Casa Rosada - siedziby prezydentów Argentyny. Ustrój argentyński kształtował się jeszcze przez wiele lat, w końcu w 1853 r. uchwalona została konstytucja, która tworzyła osobliwą mieszankę idei federalnych, republikańskich, liberalnych i państwa opiekuńczego. Kraj rozwijał się zupełnie przyzwoicie, budowano linie kolejowe, telegraficzne oraz wprowadzano nowoczesny system oświaty. W drugiej połowie XIX w. dokończono likwidacji wszystkich plemion indiańskich zamieszkujących dotąd Patagonię, tereny te zostały wykorzystane pod rolnictwo, przyczyniły się one do uzyskania przez Argentynę statusu rolniczej potęgi świata na początku XX wieku. Argentyna lat 40-tych XX wieku była najbogatszym krajem świata. Tą pozycję uzyskała dzięki dwóm wojnom światowym, eksportując do Europy produkty rolne takie jak wołowinę, zboże, len i bawełnę. W 1918 r. jej eksport był 3 razy większy niż u progu I Wojny Światowej. Do czasu Wielkiego Kryzysu dostarczała połowę światowego eksportu mięsa, 75% eksportu lnu, ponad 60% kukurydzy i 20% pszenicy. Połowa europejskiego importu z Ameryki Południowej pochodziła z Argentyny. W czasie II Wojny Światowej i wkrótce po jej zakończeniu kraj był głównym światowym eksporterem zboża i mięsa do wygłodzonej Europy. Argentyna to kraj imigrantów, których setki tysięcy przypłynęły za chlebem z biednej Europy w 2 połowie XIX i pierwszej XX wieku. Była wtedy zasobnym, rolniczym krajem, który tworzyły majątki potężnych właścicieli ziemskich, plantatorów, hodowców bydła i dowódców wojskowych. Masowy napływ przybyszów z Europy zaburzył więzi i tradycje społeczne, gdyż w społeczeństwo włączyli się ludzie o obcej tożsamości. Do tego miejski proletariat przywiózł z Europy idee anarchizmu, socjalizmu i komunizmu, demokracji i emancypacji kobiet. Zderzyły się one z systemem konserwatywnych katolickich wartości, co zrodziło konflikty, które podminowały Argentynę w XX wieku.

W takiej sytuacji pojawił się Juan Perón, wódz i dobroczyńca ludu pracującego, postać bez której nie sposób zrozumieć współczesnej Argentyny. W dekadzie jego faszyzujących rządów złożone zostało jajo węża, z którego wykluły się potwory zatruwające życie publiczne kraju praktycznie do dnia dzisiejszego. Trudno precyzyjnie określić peronizm jako ideologię, gdyż łączył on wiele sprzecznych ze sobą nurtów, stanowił zupełny eklektyzm ideologiczny. Był i lewicą i prawicą, zachowawczy i emancypacyjny, postępowy i reakcyjny, katolicki (kiedy składał hołdy Kościołowi) i antykościelny (kiedy wprowadzał prawo o rozwodach), a także rewolucyjny i pragmatyczny. Perón, a później jego liczni kontynuatorzy poplątali granice na mapie idei i społecznych podziałów w Argentynie na długie dziesięciolecia i dokonali spustoszenia wielu pojęć, co przyczyniło się do problemów rozwojowych kraju i wielokrotnie sprowadziło go na krawędź degradacji sytuacji wewnętrznej i pozycji międzynarodowej. Za peronistę uważał się zarówno neoliberalny prezydent lat 90-tych Carlos Menem, jak również Nestor i Cristina Kirchner, którzy nawiązywali do peronizmu oryginalnego, egalitarnego. Bez Perona nie byłoby najkrwawszej dyktatury w Argentynie w latach 1976-1983. Peronizm to same sprzeczności, ale też wyjątkowa umiejętność żonglowania nimi. Sami Argentyńczycy twierdzą, że to nie ideologia, tylko uczucie. Kiedyś Perón udzielił wywiadu dziennikarzowi zagranicznemu i był pytany, jakie poparcie w Argentynie mają lewica, centrum i prawica. Odpowiedział, że lewicę popiera ok. 1/3 społeczeństwa, centrum, również jakieś 1/3, a prawicę, jak łatwo policzyć, też tyle samo. Na kolejne pytanie zaskoczonego dziennikarza, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla peronistów, Perón odpowiedział, że peronistami są wszyscy. Prawdziwej rewolucji Perón i jego żona dokonali za to w sferze obyczajowej. Kobiety dostały prawa wyborcze, wprowadzono prawo o rozwodach, na którym kobiety zyskały najwięcej, gdyż podobnie jak na całym kontynencie w Argentynie silnie była zakorzeniona kultura maczyzmu. Ta właśnie sprawa doprowadziła do jego upadku, gdyż Perón został usunięty w wyniku zamachu stanu przy wsparciu Kościoła. Podobnie zresztą peronizm XXI wieku miał silne oblicze emancypacyjne. Nestor i Cristina Kirchner wprowadzili prawo o małżeństwach homoseksualnych, znacznie podwyższyli płacę minimalną, wprowadzili też emerytury dla wszystkich, dotacje usług publicznych (przede wszystkim w transporcie publicznym i wydatkach na energię) oraz wsparcie finansowe na każde dziecko bez wyjątku. Oczywiście, jak to bywa w Argentynie, doprowadzili przy tym do dewastacji finansów publicznych i kolejnej niewypłacalności kraju. PiS w Polsce zapożycza zatem wiele pomysłów z peronizmu, ale póki co jeszcze nie dochodzi u nas do implozji wydatków budżetowych mimo pogarszającego się stanu finansów publicznych.

Swoją karierę rozpoczął Perón jako zawodowy wojskowy. W takim charakterze w latach 30-tych XX wieku przebywał jako attaché wojskowy we Włoszech i Niemczech. Stąd pewno brała się jego nieukrywana fascynacja faszyzmem w tamtym okresie. Do kraju wrócił w 1941 r., a już 2 lata później uczestniczył w wojskowym zamachu stanu, wchodząc do rządu jako minister pracy i opieki społecznej. Na skutek walk frakcyjnych został na krótko aresztowany, ale wkrótce był już na wolności, którą zawdzięcza masowym protestom zorganizowanym przez popierające go związki zawodowe. W 1946 r. był już prezydentem, pokonując kandydata liberalnej opozycji. To wtedy też zaczęły się prawdziwe problemy Argentyny. Perón uchodzi do dzisiaj za ojca klasycznego populizmu, który w kolejnych wielu latach położył na łopatki wiele gospodarek na świecie. Przed dojściem Perona do władzy Argentyna była najbogatszym krajem na świecie, w co dzisiaj doprawdy trudno uwierzyć. W 1947 r. Peron stworzył swoją partię, która głosiła jakże słuszne postulaty sprawiedliwości społecznej. Ideologia peronizmu to państwo opiekuńcze oparte na wizji korporacjonizmu w najlepszym faszystowskim wydaniu. Na wzór Hitlera, ale też pseudodemokracji sowieckiej strefy wpływów Perón zwiększał ingerencje państwa w gospodarce i wprowadzał „skuteczne” metody socjalistycznego zarządzania. Znacjonalizował banki (ciekawe, że wszyscy autokraci bardzo interesują się bankami), koleje, sieć telefoniczną, część zakładów przemysłowych i flotę handlową. Organizował roboty publiczne finansowane wzrostem długu publicznego, zwiększał też wynagrodzenia dla robotników bez żadnego związku z ich wydajnością pracy. W polityce zagranicznej zajmował zwykle stanowisko antyamerykańskie i oczywiście antybrytyjskie. Niezwykłą popularność zawdzięczał też swojej żonie - słynnej Evicie - uwielbianej przez naród, przedwcześnie zmarłej. Popularność wykorzystywał do budowy autorytarnego modelu państwa. W 1949 r. zmienił konstytucję, zwiększając swoje uprawnienia. W 1951 r. uzyskał reelekcję, w kolejnych latach zlikwidował wolność prasy oraz swobodę zrzeszania się. Pogorszyły się jego relacje z silnym w Argentynie kościołem katolickim, który go ekskomunikował. Pseudoreformy Perona miały tragiczny skutek dla gospodarki kraju. Znacznie pogorszyła się jej sytuacja, przez co spadł poziom życia obywateli. Perón przeorał społeczeństwo w duchu buntu mas przeciw ustalonej hierarchii społecznej. Przyznał prawa pracownicze robotnikom w przemyśle i na roli, pomógł im zorganizować się w związki zawodowe. Dzięki świadczeniom socjalnym (rujnującym finanse publiczne) i uprzemysłowieniu awansował społecznie i dał poczucie wartości ludziom wcześniej wykluczonym. Kobietom przyznał prawo wyborcze, budował szkoły i szpitale. Był koniunkturalny i autorytarny. Kiedy potrzebował głosów wyborców, w laickiej szkole przywrócił nauczanie religii, gdzie współistniała obok podręczników, z których kazał dzieciom recytować peany na cześć własną i swojej żony Evity. Związki zawodowe i wszelkie organizacje publiczne kontrolował, zaprowadził powszechną cenzurę, pomiatał ludźmi wykształconymi, mianując na stanowiska ministerialne posłusznych. Evita opływała w luksusy i pokazywała publicznie swoje klejnoty, ale otaczało ją uwielbienie matki ludu, gdyż jako minister dobrobytu dostawała od męża potężne środki publiczne na pomoc społeczną. Dekada Perona była najbardziej rewolucyjnym gospodarczo, społeczno i politycznie okresem dziejów Argentyny. Dla kolejnych pokoleń stała się mitycznym złotym czasem, utraconym rajem, z którego wygnali ich zamożni reakcjoniści, bogacze i ich sługusi w mundurach. W końcu ten przyjaciel ludu został obalony w 1955 r. w wyniku wojskowego zamachu stanu.

Druga połowa lat 50-tych i lata 60-te XX wieku charakteryzowały się niestabilnością polityczną, wieloma zamachami stanu, niskim wzrostem gospodarczym w latach 50-tych i znacznie wyższym w kolejnej dekadzie. Perón wrócił po 18 latach, najwyraźniej pamięć ludzka w polityce argentyńskiej jest bardzo krótka. W wyborach prezydenckich w 1973 r. poparł swojego duchowego pobratymca Camporę. Ten z kolei zaraz po dojściu do władzy zaczął uprawiać tradycyjną peronistowską politykę rozdawnictwa pieniędzy, ale miał pecha. W 1973 r. wybuchł kryzys naftowy, który ze szczególną ostrością uderzył w uzależnioną od ropy gospodarkę argentyńską. W pierwszych miesiącach urzędowania Campory doszło do ponad 600 strajków, okupacji i konfliktów społecznych, w których zginęło kilkaset osób. W takich warunkach Perón szybko wycofał swoje poparcie dla Campory, co zmusiło tego drugiego do rezygnacji. W przyspieszonych wyborach wygrał zdecydowanie Perón, a wiceprezydentem została jego żona Isabela, którą poślubił po śmierci Evity. Mimo, że w czasie swojej ostatniej prezydentury Peron, ze względu na swój zaawansowany wiek, nie był już tak stanowczy we wdrażaniu zasad populistycznego socjalizmu, to zdążył jeszcze trochę nabroić. W 1974 r. Argentyna znalazła się w stanie gospodarczej zapaści, jedyną reakcją Perona na kryzys były kolejne zagraniczne pożyczki. Pewno od Perona młody polski populista Patkowski - wiceminister w rządzie PiS - zapożyczył swoją teorię, mówiąc, że tak długo dopóki inwestorzy zagraniczni chcą nam pożyczać, to wszystko jest w porządku. Pewno Patkowski nie był świadomy tego, że nie jest oryginalnym twórcą tej wiekopomnej teorii, dlatego warto prześledzić, do czego doprowadził oryginał. Sam Perón tracił kontrolę nad sytuacją, dlatego stawał się coraz bardziej opresywny: zakazał protestów, a opozycję poddał represjom. Więcej złego nie zdążył już zrobić, gdyż zmarł w 1974 r. Władzę po nim objęła jego żona - Isabel, za jej czasów inflacja poszybowała do nieba, a gospodarka wpadła w recesję, szybko jednak została pozbawiona urzędu w wyniku kolejnego zamachu wojskowego w 1976 r.

Zaczął się wtedy kolejny czarny okres w historii Argentyny. Do władzy doszła junta dowodzona przez czterech słynnych generałów: Videlę, Violę, Galtieriego i Bignone. Junta wprowadziła terror państwowy, którego ofiarami byli wszyscy podejrzewani o poglądy wywrotowe i lewicowe. Dyktatura praktycznie zlikwidowała związki zawodowe oraz jakąkolwiek opozycję, która w opinii wojskowych niszczyła chrześcijańskie społeczeństwo. Krwawa dyktatura trwała 5 długich lat. Upadła w końcu nie dlatego, że zamordowała 30 tys. ludzi, a setki tysięcy zmusiła do emigracji. Pokonała się sama, bo przegrała wojenną awanturę o Falklandy/Malwiny kosztem życia 600 argentyńskich żołnierzy. Początkowo wydawało się, że nacjonalistyczna heca wojskowych trafiła w patriotyczne nastroje obywateli, których setki tysięcy wyległo na place, by wiwatować na cześć dzielnych wojskowych, którzy po 140 latach okupacji odbili od Brytyjczyków dalekie wyspy. Milionom Argentyńczyków jakoś nie przeszkadzało, że wojnę wywołali ci sami generałowie, którzy kilka lat wcześniej terroryzowali i brutalnie unicestwiali własny naród (słynna akcja Condor), ani też że posłali na wojnę niewyszkolonych i źle uzbrojonych rekrutów. Mało kto potrafił zdobyć się na protest, zwłaszcza, że junta generałów zorganizowała piłkarski mundial w 1978 r., który Argentyńczycy wygrali dzięki bramkom Mario Kempesa, wywołując euforię narodową, mimo, że w więzieniach ginęli w tym czasie przeciwnicy reżimu, wielu z nich dla zatarcia śladów mordów wyrzucano z samolotów prosto do oceanu, gdzie byli zjadani przez rekiny. Operacja militarna nie udała się jednak juncie. Najpierw USA poleciły wycofać się Argentyńczykom, a wkrótce rząd brytyjski wysłał wojska, które w dwa miesiące odbiły wyspy. Argentyński pisarz polityczny Guillermo O'Donnell, autor tezy, że argentyńskie nieszczęścia w XX w. były wynikiem zderzenia nowoczesności przywiezionej przez imigrantów z oligarchicznym ziemiańsko-militarnym społeczeństwem rolniczym, tak opisywał lata junty generałów: "Ta nasza narodowa histeria, którą widziałem, gdy miliony Argentyńczyków fetowały wojnę o Malwiny, wynika z dążenia do stworzenia państwa, którym wiecznie nie potrafimy się stać. Każda warstwa czy grupa ma swój złoty wiek, który został haniebnie zniszczony. Winni są temu inni, źli ludzie: radykałowie, oligarchia hodowców bydła, antynarodowi goryle, którzy obalili Perona, imperialiści albo komuniści. W USA czy Brazylii nikt tak nie demonizuje przeciwników politycznych. Argentyńczyk nie znosi krytyki, bo ta mu śmiertelnie zagraża". Po wygranej wojnie domowej z peronistowską lewicą i przegranej z Anglikami armia nie potrafiła dalej rządzić. W 1983 r. junta rozpisała wybory, które wygrał Raul Alfonsin. Szybko zaczął stabilizować sytuację, zakończył konflikt z Chile o kontrolę nad wyspami w Kanale Beagle, ale też ogłosił amnestię dla wszystkich czynów i przestępstw junty przed 1983 r. Alfonsin przywrócił cywilną kontrolę nad armią, istotnie zredukował również korupcję w administracji publicznej, co było jego najważniejszym osiągnięciem w całej kadencji.

Kolejne wybory w 1989 r. wygrał peronista Carlos Menem. Zgodnie z duchem pełnej sprzeczności natury swojego idola wziął się na ostro z reformami strukturalnymi gospodarki forsując prywatyzację wielu firm państwowych oraz deregulację rynków. Menem zmienił zasady prowadzenia polityki monetarnej, umożliwił stabilizację otoczenia makroekonomicznego i przywrócił szybkie tempo wzrostu. Argentyna początkowo stanowiła modelowy przykład realizacji reguł "konsensusu waszyngtońskiego". Taka korzystna sytuacja nie trwała jednak długo, a sukces szybko zmienił się w ekonomiczną i społeczną katastrofę. Przede wszystkim wadliwa okazała się koncepcja systemu izby walutowej (currency board), gdyż nie spełniała ona kryteriów optymalnego obszaru walutowego z USA. W zakresie PKB na mieszkańca sytuacja w Argentynie była do 1997 r. lepsza niż w pozostałych krajach regionu, mimo widocznego zahamowania dynamiki wzrostu i utrzymującego się wysokiego bezrobocia. W 1999 r. recesja dotknęła wszystkie kraje Ameryki Płd., ale w Argentynie utrzymywała się ona wyjątkowo długo, niwecząc pozytywne skutki reform. Currency board wprowadzony w 1991 r. sztywno łączył peso z USD, początkowo umożliwił skuteczne zwalczenie inflacji oraz stablizację otoczenia makroekonomicznego. Mimo tych zalet były też niebezpieczeństwa, które się zmaterializowały. Z punktu widzenia struktury produkcji i handlu zagranicznego Argentyny sztywny kurs do USD był posunięciem niekorzystnym. Znaczny udział w strukturze argentyńskiego handlu zagranicznego miały kraje, których waluty podlegały znacznym fluktuacjom względem dolara. Mimo, że głównym celem currency board była stabilizacja monetarna, to jednak rezygnacja z autonomii monetarnej oznaczała konieczność akceptacji amerykańskiej polityki monetarnej także wtedy, gdy sytuacja gospodarcza w Argentynie byłą niekorzystna. Restrykcyjna polityka monetarna USA musiała bowiem wywołać odpowiedni wzrost stóp procentowych w Argentynie, co w razie spadku dynamiki gospodarczej (a z taką sytuacją mieliśmy do czynienia po 1999 r.) doprowadziło do pogłębienia recesji. Ekonomiści wskazują, że wymiana handlowa krajów, których waluty powiązane są sztywnym kursem, jest trzykrotnie wyższa, niż wynikałoby to z ich charakterystyk ekonomicznych. Rezultatem usztywnienia nominalnego kursu peso była jego znaczna realna aprecjacja. Realny efektywny (ważony handlem) kurs walutowy wzrósł między 1990 a 2000 r. o ponad 75%, przy czym największy jego wzrost przypadł na okres do 1994 r., kiedy inflacja utrzymywała się jeszcze na wysokim poziomie. Na początku lat 90-tych wielu ekonomistów było zdania, że ciągła aprecjacja peso była usprawiedliwiona trwałym wzrostem produktywności gospodarki argentyńskiej w porównaniu z jej partnerami handlowymi. Przewaga ta miała być wynikiem korzystnych reform gospodarczych przeprowadzonych przez Menema. Tak się jednak nie stało, gdyż na poziom efektywnego kursu peso wpłynęło również wiele szoków zewnętrznych. Najważniejsze z nich to pogorszenie się terms of trade Argentyny w latach 1998-1999 o ok. 11%, aprecjacja USD w stosunku do walut głównych partnerów handlowych Argentyny - państw strefy euro, a przede wszystkim dewaluacja brazylijskiego reala w 1999 r. W połączeniu ze stagnacją realnej produktywności, a nie jej polepszenia (o tym dowiedzieliśmy się, jak to zwykle bywa ex post) spowodowało to, że kurs peso był znacznie zawyżony. Szacuje się, że te dwa czynniki (aprecjacja USD wobec euro oraz dewaluacja reala) przyczyniły się do przewartościowania peso co najmniej o 70%. Odchylenia realnego kursu wymiennego od poziomu równowagi mogą mieć miejsce zarówno w reżimie kursu stałego, jak i płynnego. Różnica polega na tym, że w warunkach kursu płynnego nierównowaga może być szybko wyeliminowana dzięki automatycznemu dostosowaniu nominalnego kursu wymiennego. W przypadku kursu sztywnego dostosowanie musi nastąpić poprzez zmiany w poziomie cen krajowych w stosunku do ich zagranicznych odpowiedników, co przy niskiej stopie inflacji u partnerów handlowych wymaga absolutnego spadku cen. Utrzymywanie wielkości nominalnych bez zmian prowadzi do recesji. To właśnie stało się w Argentynie. Ponadto zdolność zaciągania długów za granicą w Argentynie spadła z wysokiego poziomu na początku lat 90-tych do zera w 2001 r., a to wyjaśnia spadek inwestycji i bardzo wysoką recesję. Z perspektywy czasu powiązanie peso z USD było złym rozwiązaniem dla problemów kraju. Kurs peso nie powinien być sztywny, a tym bardziej powiązany wyłącznie z dolarem. Należało rozważyć powiązanie peso z koszykiem walut krajów, będących głównymi partnerami handlowymi Argentyny. Ponadto, po ustabilizowaniu gospodarki i przywróceniu zaufania do banku centralnego, należało zastosować różne formy kursu płynnego w postaci pełzającej dewaluacji (crawling peg). W ramach tego reżimu kursowego peso mogłoby się zmieniać w dopuszczalnym paśmie wahań. Wtedy też bank centralny miałby prawo interwencji na rynku walutowym. Takie kraje jak Hongkong, czy Singapur, prowadzące politykę kursu sztywnego powiązanego z USD też były narażone (w 1997 r.) na ataki spekulacyjne grożące kryzysem walutowym. Jednakże posiadały one silny system finansowy, w tym wysokie rezerwy walutowe oraz prowadziły skuteczną politykę pieniężną, które ochroniły je przed kryzysem. Argentyna takich amortyzatorów nie posiadała. Dodatkowo teoretycznie pozytywne reformy Menema (prywatyzacja gospodarki) charakteryzowały się nierozważnym zarządzaniem na szczeblu mikro. Pomimo przeprowadzonej prywatyzacji nieefektywnych przedsiębiorstw państwowych, takich jak linie lotnicze czy firm petrochemicznych, istniał cały szereg firm prywatnych mających formalne lub przynajmniej domniemane gwarancje ze strony władz państwowych. Sytuacja taka zrodziła oczywiście wiele pokus nadużycia, sprzyjających podejmowaniu nadmiernego ryzyka, zarządzaniu pozbawionym rachunku ekonomicznego, a także brakiem dyscypliny finansowej, co w sposób drastyczny ograniczało korekcyjny wpływ mechanizmów rynkowych. To typowe cechy kapitalizmu kumoterskiego (crony capitalism). Inwestorzy liczyli również na kontynuację podjętych w 1991 r. reform strukturalnych, które umożliwiłyby zrównoważenie budżetu i zahamowanie wzrostu zadłużenia zagranicznego. Stało się jednak inaczej, gdyż cechą charakterystyczną Argentyny było wystąpienie rosnących deficytów budżetowych, permanentny brak równowagi makroekonomicznej, co w efekcie doprowadziło do wybuchu kryzysu. Menem nie zwiększył też wydolności systemu fiskalnego, nie zmniejszył szarej strefy gospodarki, nie usunął korupcyjnych układów (sytuacja nawet pogorszyła się w porównaniu z jego poprzednikiem Alfonsinem) ani nie zliberalizował rynku pracy. Wprawdzie próbował przywrócić kontrolę i ograniczenie wydatków, ponoszonych w prowincjach i na szczeblu samorządów terytorialnych, jednak po 3 latach recesji gospodarczej, rosnącej polaryzacji społeczeństwa, wzrastającym bezrobociu, Argentyńczycy nie zaakceptowali zmniejszania wydatków, przy jednoczesnej próbie zwiększenia dochodów. Programy proponowane przez MFW nie miały szans na społeczne poparcie. Pomimo tego jeszcze w 2000 r. Argentyna wprowadziła plan oszczędnościowy zakładający cięcie wydatków budżetowych o ok. 1 mld. $, co było warunkiem uzyskania kredytu MFW w wysokości 40 mld. $. Otrzymanie tej pożyczki pomocowej spowodowało entuzjastyczne reakcje rynków i chwilowe uspokojenie inwestorów. Groźba wybuchu kryzysu walutowego została jednak tylko przesunięta w czasie. Brak szans na ożywienie gospodarcze wywołało narastanie obaw o wypłacalność Argentyny. Kolejny minister gospodarki, Domingo Cavallo, podjął się próby ratowania gospodarki, ogłaszając w 2001 r. plan przywrócenia jej konkurencyjności. Zawierał on wprowadzenie podatku na inwestycje finansowe oraz ceł ochronnych dla rodzimych producentów. Zaproponował też powiązanie peso w stosunku 50/50 do USD i euro. Sytuacja jednak szybko wymykała się spod kontroli. Kolejne programy rządu wywołały fale protestów społecznych, agencje ratingowe coraz słabiej oceniały perspektywy gospodarcze kraju, informując w lipcu 2001 r., że Argentyna może być krajem niewypłacalnym. Pod koniec tego roku rząd znalazł się w sytuacji bez wyjścia, wprowadził restrykcje przy transferach kapitałów, ograniczenia w dostępie do rachunków bankowych, co oznaczało praktyczne bankructwo. Na ulicach wybuchły zamieszki, w wyniku których zginęli ludzie. Wprowadzony został stan wyjątkowy. Cały rząd z prezydentem (w ciągu jednego tygodnia Argentyna miała 3 prezydentów) podał się do dymisji, zostało ogłoszone formalne bankructwo kraju, co oznaczało formalny kres populistycznego liberalizmu gospodarczego w duchu Perona. Nowy prezydent - umiarkowany peronista Duhalde (sprawował urząd przez 1 rok) zniósł powiązanie peso z dolarem, w końcu kurs peso został upłynniony, co było początkiem jego dramatycznego spadku. Dewaluacja waluty doprowadziła do zmniejszenia realnej wartości oszczędności obywateli i jednocześnie zwiększyła koszty obsługi długu zagranicznego w dolarach. W warunkach totalnego chaosu gospodarczego pojawił się znowu pomysł powrotu do stałego powiązania kursu peso z dolarem, czyli wprowadzenia do rozwiązania, które pogrążyło kraj w chaosie. Ogłoszono plan wprowadzenia kolejnej waluty: Argentino, co oznaczać musiało tylko jedno: wybuch hiperinflacji i fali bankructw przedsiębiorstw oraz jeszcze większego chaosu na rynku. Kryzys walutowy ujawnił też słabości argentyńskiego systemu bankowego. Miałem okazję ten aspekt dramatu argentyńskiego obserwować będąc w 2002 r. po raz pierwszy w tym pięknym kraju i spotkać się z wieloma bankowcami. Pomimo faktu, że większość instytucji finansowych była prywatna, banki państwowe nadal odgrywały znaczną rolę, gromadząc ok. 1/3 wszystkich depozytów systemu bankowego. Rentowność banków państwowych od kilku lat była ujemna, a udział kredytów straconych w portfelach kredytowych banków drastycznie wzrosła. Wg. danych banku centralnego Argentyny udział NPL (kredytów niespłaconych) w całym systemie w 2001 r. wynosił aż 54% udzielonych kredytów, czyli więcej niż co drugi kredyt był niespłacalny. W tej sytuacji rząd i władze monetarne kraju podjęły decyzje o zamrożeniu wypłaty depozytów i zaproponowały ich zamianę na obligacje o 5- i 10-letnim terminie wykupu. Wprowadzenie restrykcji dotyczących wypłat z kont obywateli stało się przyczyną kolejnych protestów. Dodatkowo Sąd Najwyższy orzekł, że zamrożenie kont jest niezgodne z konstytucją. 2002 to czas całkowitej destabilizacji społecznej, politycznej i gospodarczej, władze państwowe nie były w stanie przedstawić jasnego programu odbudowy państwa. Pamiętam, że główna ulica handlowa Buenos Aires - bulwar Florida - sprawiała wtedy przytłaczające wrażenie, wszystkie witryny sklepowe były albo w całości zabite drewnianymi dyktami, albo zostały zniszczone. Ulice były patrolowane przez uzbrojone po zęby wojsko i policję. Przez te meandry ówczesnej sytuacji Argentyny przeprowadzał nas ówczesny wybitny polski ambasador w Argentynie Sł. Ratajski ze swoją żoną Zosią. Obydwoje byli fascynatami kultury tego kraju i wykonywali niezwykle ważną pracę dla Polski, w końcu rezydentem argentyńskim przez wiele lat był Witold Gombrowicz - postać do dzisiaj absolutnie nieanonimowa w Argentynie.

Kryzys w Argentynie pokazał jak niebezpieczny w skutkach jest brak szybkich i właściwych reform gospodarki zarówno na szczeblu mikro jak i makro (brak elastyczności kursu walutowego, utrzymujące się trwałe deficyty budżetowe). Nie wolno ich odkładać, bowiem ich przeprowadzenie w czasie recesji, czy przy niesprzyjającym otoczeniu zewnętrznym może okazać się wręcz niemożliwe. W tym kontekście jeszcze większy podziw należy mieć dla prof. Balcerowicza i jego ekipy reformatorów z lat 1989-1990. Udana transformacja gospodarcza tych lat stworzyła solidny fundament trwałego rozwoju Polski, który trwa nieprzerwanie już 3 dekady. Jego populistycznym krytykom polecam analizę pseudoreform w wykonaniu argentyńskich peronistów, zniszczyli oni solidną gospodarkę, która nie może się podnieść z upadku do dzisiaj. Sytuacja argentyńskich finansów publicznych nie była znacząco gorsza niż w innych krajach Ameryki Łacińskiej czy innych rynków wschodzących przynajmniej do połowy 2001 r. Całkowity dług publiczny Argentyny zwiększył się z 33% PKB na początku lat 90-tych do 41% w 1998 r., a w 2000 r. przekroczył 50%. Wciąż jednak w porównaniu do kryterium 60% ustalonego w Maastricht dla członków UE wydawał się być na bezpiecznym poziomie. Okazało się jednak, że ten stosunkowo niski współczynnik zadłużenia w przypadku Argentyny był niepokojący ze względu na rozległą szarą strefę i nieefektywność systemu poboru podatków w Argentynie. Całość dochodów podatkowych (łącznie ze składkami na ubezpieczenia społeczne) wynosiła niewiele ponad 20% PKB, podczas gdy w krajach rozwiniętych przekracza 50%. Znaczący udział kredytów denominowanych w walutach obcych powodował, że rząd argentyński musiał przekonać wierzycieli nie tylko co do tego, że będzie w stanie obsłużyć zadłużenie, ale także, że zdoła dochody podatkowe wymienić na waluty zagraniczne. Spadek dynamiki eksportu, traktowanej jako tradycyjny miernik zdolności państwa do spłaty kredytów zagranicznych, znacząco zachwiał wiarygodnością kredytową Argentyny. Zbyt luźna polityka fiskalna powodowała też, że działania rządu musiały mieć procykliczny charakter, przyczyniając się do pogłębienia recesji, wzrostu napięć społecznych czy kryzysów finansowych. W Argentynie dodatkowym problemem było powiązanie budżetu centralnego z finansami prowincji w taki sposób, że władze centralne miały konstytucyjny obowiązek pokrywać deficyty samorządów lokalnych (coś na kształt "Finanzausgleich" w Niemczech). Po uwzględnieniu tego faktu okazało się, że skonsolidowany deficyt sektora finansów publicznych osiągnął poziom -2,5% PKB nawet w korzystnym dla gospodarki okresie 1997-1998. Byłby on zapewne jeszcze większy, gdyby nie jednorazowe przychody z tytułu prywatyzacji, przeznaczane na pokrycie bieżących wydatków. Całkowite wpływy rządu z podatków i sprzedaży majątku państwowego osiągnęły maksymalną wartość w 1994 r. (24,3% PKB) i od tego czasu ciągle spadały, mimo podwyżek stóp podatkowych, rozszerzania bazy podatkowej oraz manipulowania strukturą podatków. Recesja i pogarszanie się wyników sektora przedsiębiorstw sprzyjały unikaniu płacenia podatków i rozwojowi szarej strefy. Do wzrostu deficytu przyczynił się także przerost sektora publicznego. Zatrudniał on 12,5% siły roboczej, w Brazylii i Chile wynosił on wtedy 7%, w Indonezji i Tajlandii 6%, w Rosji, Turcji i RPA 8-10%. Co ważne średnie płace w mniej efektywnym sektorze publicznym były wyższe niż wynagrodzenia w firmach prywatnych o 25% w 1994 r., a w 1998 r. już o 45%. Reforma systemu ubezpieczeń społecznych kosztowała budżet państwa 1% PKB. Rząd zupełnie nie wziął pod uwagę wpływu tych czynników na wzrost długu publicznego. Dodatkowo w 2000 r. nadmierna aprecjacja kursu realnego peso spowodowała, że tradycyjnie obliczany stosunek długu publicznego do PKB był niedoszacowany o ok. 40%, gdyż znaczna część zadłużenia denominowana była w USD, podczas gdy aktywa rządu (czyli przede wszystkim przychody podatkowe) były wyrażone w peso. Nawet gdyby system currency board został utrzymany, konieczność dewaluacji waluty ujawniłaby niezdolność rządu do spłaty zobowiązań. Utrzymanie wypłacalności wymagałoby zwiększenia nadwyżki budżetowej o ok. 2% rocznie, przy tempie wzrostu gospodarczego rzędu 4% pa. Zarząd waluty (currency board) de facto ukrył skalę trudności budżetowych, przez co rząd nawet nie spróbował pozyskać szerokiego wsparcia dla dodatkowych reform fiskalnych. Pod koniec 2001 r. w USD denominowane było 80% długu publicznego, podobnie wysokim procentem udziałów aktywów USD charakteryzował się portfel aktywów banków. W takich warunkach nawet przeciwnicy zarządu waluty odnosili się sceptycznie do ewentualnej dewaluacji. Do powstania problemu związanego z niekorzystną strukturą walutową zobowiązań przyczyniła się w dużej mierze nieodpowiedzialna polityka rządu i banku centralnego, które traktowały zaciąganie kredytów dolarowych - bardzo kosztownych w przypadku dewaluacji waluty krajowej, o czym też boleśnie przekonaliśmy się w Polsce - jako środek zwiększenia wiarygodności systemu kursowego. Konsekwencje tego są bardzo bolesne. Niezależnie od reżimu kursowego realny kurs walutowy z reguły słabnie w czasie recesji, zwiększając ciężar zadłużenia i zmniejszając zdolność kredytową danego kraju dokładnie w tym czasie, kiedy najbardziej potrzebuje on dostępu do międzynarodowych rynków finansowych. Utrata zdolności kredytowej działa jak kolejny negatywny szok, multiplikując skutki pierwszego i prowadząc często do załamania gospodarki. Dokładnie ten scenariusz zrealizował się w Argentynie. Odwrócić go można było tylko prowadząc silnie antycykliczną politykę fiskalną, umożliwiającą osiągnięcie dużej nadwyżki budżetowej wtedy, gdy rosły pożyczki zaciągane przez sektor prywatny, a tym samym utrzymanie równowagi w bilansie płatniczym. Alternatywa polegająca na jakiejś formie centralnej kontroli kredytów prywatnych (np. poprzez ich opodatkowanie) także mogłaby ograniczyć zaciąganie kredytów zagranicznych. Na to jednak dzielni peroniści nie mogli się zgodzić. Zgotowali w ten sposób narodową katastrofę, której rozmiary nawet ja pamiętający niewiele ponad dekadę wcześniej stan polskiej gospodarki w czasie transformacji systemowej nie byłem w stanie sobie wyobrazić. Kryzys argentyński to też ostrzeżenie przed różnymi cudotwórcami ogłaszających urbi et orbi koniec dotychczasowych paradygmatów ekonomicznych i nawołujących do nielimitowanego zadłużania, bo przecież dług jest do pozyskania za darmo, a jak chcą nam pożyczać, to trzeba brać.

Po okresie chaosu polityczni społecznego prezydentem został kolejny peronista - tym razem na szczęście umiarkowany - Néstor Kirchner. Przez praktycznie całą swoją prezydenturę jego ministrem gospodarki pozostał Domingo Cavallo, który doprowadził do umowy restrukturyzującej dług wobec wierzycieli zagranicznych i postawił gospodarkę na nogi. Polityka Kirchnera porównywalna jest z Nowym Ładem Roosevelta po Wielkim Kryzysie lat 20- i 30-tych XX wieku. Kirchner odziedziczył gospodarkę upadłą (bezrobocie przekraczało 21%, połowa ludności znalazła się poniżej granicy ubóstwa, PKB spadł o 20%), odrzucił dialog z MFW, ale osiągnął sukces. Gospodarka argentyńska powróciła na ścieżkę wzrostu (PKB rósł w tempie 8% pa), a 11 milionów ludzi opuściło sferę ubóstwa. Następcą Kirchnera na stanowisku prezydenta została jego żona Cristina, ale Néstor zarządzał dalej państwem z tylnego siedzenia. System polityczny zmienił się w 2010 r. po śmierci Nestora Kirchnera. Cristina zapewniła sobie mandat prezydencki w pierwszej turze też w 2011 r.

Okres prezydentury Cristiny to czas dobrej koniunktury gospodarczej i międzynarodowej Argentyny po bankructwie kraju w 2001 r. Ta koniunktura nie wynikała z żadnych reform państwa, których po prostu nie było, tylko z faktu, że wiele z eksportowanych przez Argentynę surowców i produktów rolnych miało na świecie wzięcie. Cristina naśladując politykę Juana Perona i styl jego żony Evity wykorzystała strumień funduszy płynących do Argentyny na rozbudowę programów socjalnych. By takie rozdawnictwo mogło funkcjonować rynek wewnętrzny został otoczony szczelnymi cłami (tego póki co w Polsce nie można jeszcze zrobić, tak długo dopóki jesteśmy w UE, ale hasło autarkii sprzedawane jako patriotyzm gospodarczy brzmi fajnie), wprowadzono też kontrolę transakcji kapitałowych. Gospodarka szybko traciła konkurencyjność. Wybuch nastąpił w 2012, kiedy światowy kryzys gospodarczy szybko zweryfikował argentyński model rozwoju. Okazało się, że kraj żyje ponad stan, skala korupcji na szczytach władzy jest olbrzymia, pojawił się czarny rynek walutowy, a władze fałszowały (podobnie jak Grecja) dane statystyczne o sytuacji finansów publicznych kraju. W obawie przed kolejnym bankructwem Argentyńczycy w 2015 roku wybrali liberalnego burmistrza Buenos Aires Macriego na nowego prezydenta, choć ten obiecał tylko ciężką pracę i wyrzeczenia. Zamiast jednak ostrej terapii zmieniającej strukturę państwa Macri wprowadzał zmiany stopniowe, wylansował nawet doktrynę gradualizmu. Uwolnił wprawdzie kurs peso i zniósł ograniczenia w przepływie kapitałów, ale olbrzymie wydatki państwa, w tym wydatki socjalne były ograniczane bardzo stopniowo, co nie pomogło uzyskać zaufania rynków finansowych. Stopy procentowe przez całą kadencję Macriego pozostawały na bardzo wysokim poziomie (60% plus), uniemożliwiając praktycznie przedsiębiorcom korzystanie z kredytów. Kraj pozostawał też w głębokiej recesji (spadek PKP w 2019 o ponad 5%), wszystko przy kilkudziesięcioprocentowej inflacji i drastycznie większym bezrobociu (wzrost o 3 mln za kadencji Macriego). To taka lekcja dla krytyków transformacji gospodarczej Balcerowicza sprzed 30 lat. Przyjedźcie do Argentyny i zobaczcie czym kończy się rozpasanie socjalno-budżetowe, woluntaryzm w gospodarce i prymitywny populizm. Jedynym osiągnięciem Macriego pozostaje to, że był pierwszym od 1930 roku prezydentem Argentyny nieperonistą, który dotrwał do końca swojej kadencji. Macri wkrótce stał się jednym z bohaterów skandalu wywołanego Panama Papers (https://www.thetravelingeconomist.com/post/panama). Nic zatem dziwnego, że peroniści wrócili do władzy, a z nimi Cristina, jako zastępca nowego prezydenta wskazanego przez peronistów. A. Fernandez póki co obiecał, że nie przywróci kontroli przepływu kapitałów, podjął też rozmowy ze znienawidzonym w Argentynie MFW, raczej nie należy spodziewać się powrotu do polityki nadmiernych subwencji socjalnych i ochrony rynku, również dlatego, że w rządzie nowego prezydenta jest wiele ciekawych osób wykształconych na najlepszych uniwersytetach USA.

Najważniejszym z nich jawi się Martin Guzman - nowy minister gospodarki. Jeszcze pod koniec 2019 był on w Argentynie osobą kompletnie nieznaną, dzisiaj jest głównym sternikiem ekipy gospodarczej nowego prezydenta. Główne zadanie Guzmana to wyprowadzenie tego kiedyś najbogatszego kraju świata z bardzo ciężkiego kryzysu gospodarczo-społecznego. Przede wszystkim zaledwie 37 letni Guzman musiał rozwiązać problem zadłużenia Argentyny w taki sposób, by odbyło się to jak najmniejszym kosztem dla najbiedniejszej części coraz bardziej zubożałego społeczeństwa. Guzman do tej pory był wyłącznie teoretykiem, a ostatnie 11 lat spędził w USA badając na uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku sposoby przezwyciężenia kryzysów zadłużenia suwerennych krajów, od 2012 roku był bliskim współpracownikiem znanego noblisty Josepha Stiglitza. Najwięcej materiału badawczego przynosi oczywiście sam przypadek Argentyny, która od 1827 roku już 8 razy ogłaszała bankructwo, niewykluczone że wkrótce uczyni to po raz 9. Sam Guzman zaraz po wyborach stwierdził, że kraj znajduje się w stanie bankructwa wirtualnego. Ale jego wystąpienia publiczne mają charakter uspokajający, a głównym przesłaniem jest to, by Argentyńczycy nie obserwowali tylko panicznie kursu dolara i galopującej inflacji. W tym celu, zgodnie z poglądami swojego guru Stiglitza Guzman proponuje uporządkowane interwencje państwa w gospodarkę i rynek. Guzman wprowadził drastyczny podatek na wszystkie prywatne zakupy dolara, co ma w przyszłości skłonić Argentyńczyków do oszczędzania w pesos. Rzeczywistość Buenos Aires wygląda dzisiaj tak, że co kilka kroków na ulicach setki osób próbuje dokonywać transakcji walutowych - ciekawy powrót do wspomnień Polski lat 80-tych. Guzman planuje też szybko zwiększyć wydatki publiczne (a jakże) i w ten sposób wydać pesos, co przy 50% inflacji powinno wg. niego napędzić gospodarkę. Kontrole dewizowe i cen, które zmuszony był wprowadzić liberał Macri zgodnie z oczekiwaniami zostały jeszcze zaostrzone. Jednak mimo obaw zewnętrznych obserwatorów Guzman obiecuje nie przesadzać z finansowaniem wydatków państwa emisją pustego pieniądza, mówi otwarcie o drastycznym wzroście podatków eksportowych i majątków prywatnych najzamożniejszych, co stanowi nowość w myśleniu neoperonistowskich populistów. Podobnie jak Stiglitz również Guzman jest ostrym krytykiem MFW i dotychczasowych metod radzenia sobie z kryzysami zadłużenia. Ostra polityka oszczędnościowa wg. nich nie rozwiązywała kryzysów, ale je jeszcze bardziej zaostrzała. Stiglitz uchodzi w Argentynie za ulubieńca Cristiny Kirchner. Nie jest on jednak ślepym naśladowcą Stiglitza, gdyż w przeszłości był równie ostrym krytykiem polityki gospodarczej Cristiny, jak również jej następcy Macriego. Wkrótce po swoim zaprzysiężeniu na ministra gospodarki otrzymał nominację profesorską na swoim rodzimym uniwersytecie La Plata. Jego rektor Daniel Heyman (argentyński ekonomista o badaj najlepszej reputacji w świecie) chwali Guzmana nie tylko jako wybitnego teoretyka, ale również człowieka interesującego się realną gospodarką (na czym to zainteresowanie polega dokładnie nie wiadomo). Heyman twierdzi, że jego nowy, młody profesor nie jest żadnym dogmatykiem, tylko osobą, która do problemów dopasowuje metody ich rozwiązywania, a nie odwrotnie. Ekipa Guzmana jak na latynoskie warunki wygląda rzeczywiście imponująco. Znalazło się w niej miejsce nawet dla akademickich adwersarzy, jednak pierwsze skrzypce odgrywają doświadczeni i sprawdzeni w bojach z MFW i wierzycielami prywatnymi pragmatycy o dużym doświadczeniu w tworzeniu budżetów państwa. Guzman wydaje się szybko znaleźć wspólny język z MFW, co ci drudzy potwierdzają. W interesie wszystkich stron jest to, by gospodarka argentyńska znalazła się na ponownej ścieżce wzrostu, gdyż tylko w ten sposób kraj może zacząć spłacać swoje długi. Rząd prez. Macriego popełnił błąd, zaciągając potężne długi za granicą, które jednak nie były przeznaczane na inwestycje zwiększające moce produkcyjne i w eksporcie, co przy wysokiej inflacji i dewaluacji peso spowodowało niewypłacalność. MFW udzielił w 2018 roku największego w swojej historii kredytu Argentynie (57 mld USD), ale to tylko przykryło realne problemy, a nie rozwiązało ich. Guzman chce negocjacje z MFW przyspieszyć, gdyż zdaje sobie sprawę, że dotychczasowe restrukturyzacje zadłużenia państw były przeprowadzone zbyt późno, a ich zakres był zbyt mały. Teza ta została opisana w bestsellerowej książce Guzmana („Too little, too late”).

Guzman może być pewien jednego: błogosławieństwa Papieża Franciszka! W czasie audiencji ze Stiglitzem Ojciec Święty znany ze swojego dystansu do kapitalizmu był ponoć pod dużym wrażeniem młodej nadziei argentyńskiej polityki. Guzman mógł być też pewny wsparcia Diego Maradony, który przed swoją śmiercią trenował ulubiony klub Guzmana Gimnasia La Plata. Ponieważ wszystko, czego Maradona dotykał się w ostatnich kilkudziesięciu latach po zakończeniu sportowej kariery kończyło się spektakularną klęską, miejmy nadzieję, że w przypadku Guzmana nie będzie to zły omen (7.03.2020 w czasie mojej ostatniej podróży do Argentyny dawny klub Maradony Boca Juniors złożył hołd Maradonie, którego klub Gimnasia grał z Boca - powrót króla na Estadio de Boca był rzeczywiście wspaniały, ale to Boca wygrała po golu Teveza, który zapewnił temu legendarnemu klubowi mistrzostwo Argentyny przy jednoczesnym remisie River Plate, tej nocy Buenos Aires nie spało, a tłumy przy Obelisku na ul. 10 Lipca były kilkakrotnie większe od tych, które świętują mistrzostwo Realu w Madrycie na Fuentes de Cibeles). Jeszcze przed kryzysem pandemicznym zobowiązania zagraniczne Argentyny były wyższe od mocy przerobowych gospodarki. Wybuch pandemii znacznie pogorszył sytuację kraju, podobnie zresztą jak całej Ameryki Południowej, która jako region została wyjątkowo ostro zaatakowana. W tej sytuacji Guzman chciał odroczyć wszelkie płatności dla wierzycieli na 3 lata, zredukować całe zadłużenie o 5,5% oraz zmniejszyć ciężar odsetek. W erze ujemnych stóp procentowych wydawało się, że ta oferta wcale nie była taka zła. Najwięksi wierzyciele Argentyny (m.in. fundusze BlackRock, Fidelity) szybko ją jednak odrzucili. Rodziło to określone konsekwencje dla kraju. W latach 2016-2017 niemal wszystkie strony argentyńskiej tragedii wykazywały się dużą lekkomyślnością: zarówno inwestorzy, władze oraz MFW.

Prezydent Macri - następca Cristiny byl zapraszany do Davos, gdzie mial okazję promować „sukces” gospodarczy swojego kraju, a akurat marketing był jego silną stroną. Po pierwszym ostrzeżeniu w 2018 r. co do autentycznego stanu gospodarki, MFW bardzo szybko udzielił nowych pożyczek, pewno głównie dlatego, by móc zejść z linii strzału światowej opinii publicznej. Guzman wydawał się pochodzić z umiarkowanego skrzydła peronizmu, ale odrzucenie przez fundusz proponowanej przez niego umowy oznaczało przesunięcie się wahadła w kierunku skrajnej odmiany peronizmu, co jeszcze bardziej pogrążyło kraj w izolacjonizmie.

Z kolei Cristina Kirchner dokonała niebezpiecznego zwrotu w kierunku populizmu gospodarczego, co w warunkach argentyńskich jest doprawdy trudne do wyobrażenia. Jej zdaniem winę za argentyńskie niepowodzenia gospodarcze ponoszą rynki i inwestorzy zagraniczni. Dlatego wielu obserwatorów obawiało się obecności Cristiny w rządzie Fernandeza bardziej niż kolejnej restrukturyzacji długu. Ambitna Cristina była co prawda tylko wiceprezydentem u Fernandeza, ale ale jej nieposkromiona ambicja miała spowodować, że w kolejnej kadencji zastąpi Fernandeza na czele państwa i zradykalizują politykę społeczną. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Jednak odrzucenie oferty Guzmana przez amerykańskie fundusze było błędną decyzją. Guzman został w końcu zmuszony do ustąpienia, a kolejnym partnerem do rozmów o restrukturyzacji długu stał się peronista Sergio Massa, co miało katastrofalny wpływ na gospodarkę o znaczeniu daleko wychodzącym poza samą Argentynę i doprowadziło w 2020 r. do bankructwa kraju po raz dziewiąty w jego 200-letniej historii.

W 2023 r. w samym środku kampanii prezydenckiej Argentyna tkwiła już po uszy w permanentnym i stale pogarszającym się kryzysie gospodarczym. Nic dziwnego, że na scenie politycznej pojawili się różni dziwni osobnicy, wśród nich niejaki Javier Milei, który się niejako na nią wdrapał przez okno i szybko owładnął umysłami skołowanych Argentyńczyków, co nie wydaje się w tej sytuacji szczególnie trudne. Na swoich sztandarach wymalował mieszankę haseł ultraliberalnych (jak dolaryzacja i ograniczenie roli państwa) z czystym populizmem spod znaku ekstremistycznej prawicy (negacja zmian klimatycznych, dyktatury generałów z lat 70-tych). Jego rywalem był wpływowy peronista, minister gospodarki i następca Guzmana Sergio Massa, który w każdej swojej nowej wersji oddalał się od kirchnerizmu dominującego politykę argentyńską od dwóch dekad. Balastem dla Massy był katastrofalny stan gospodarki. Inflacja w październiku 2023 r. wynosiła prawie 140%, 2 na 5 Argentyńczyków żyło w biedzie, a bank centralny nie dysponował żadnymi rezerwami walutowymi. Na tydzień przed 1 turą wyborów wiele sklepów zostało zamkniętych na skutek braku możliwości wyznaczenia cen referencyjnych dla swoich produktów. Argentyńczycy byli zmęczeni permanentnym kryzysem gospodarczym i niespełnionymi obietnicami państwa, które każdego dnia traci swój potencjał, oczekuje od swoich obywateli więcej, ale oferuje mniej.

Z takiej kalkulacji bierze się fenomen Milei, wśród jego zwolenników dominują młodzi mężczyźni przekonani, że będą żyli gorzej niż ich rodzice oraz fani skrajnej prawicy, którzy obwiniają państwo i jego administratorów, czyli polityków swoimi frustracjami. Milei sprawnie ładował swoje armaty oczekiwaniami tych frustratów specyficznym koktajlem prostych fraz, które odpalał w mediach społecznościowych. Ich estetyka przypominała teksty heavy metalowe, kiedy cały stadion zaczyna w euforii wykrzykiwać „kasta boi się” albo „dolaryzacja” wzrasta oczywiście adrenalina, ale na jakiekolwiek subtelności nie starcza już miejsca. Szczególnym hasłem Milei rozpalającym nastroje jego fanów była anihilacja państwa łańcuchową piłą mechaniczną (używał jej na swoich wiecach), czym uzyskał wielu zwolenników przede wszystkim najbiedniejszych warstw społecznych. Wrogowie Mileia to spadkobiercy kirchneryzmu, ale też klasycznej prawicy liberalnej, których oskarża o niedorzeczność i oderwanie od rzeczywistości.

Tuż przed wyborami Massa podpisał umowę o pożyczce z Chinami na kwotę 6,5 mld. USD bez żadnych ograniczeń jej wykorzystywania. Umożliwiło to zachowanie płynności bieżącej do wywiązywania się z zobowiązań płatniczych rządu przynajmniej do 10.12.2023 r., kiedy nowy prezydent przejmie stery rządów w Argentynie. Massa w swojej kampanii zdecydowanie dystansował się zarówno od prezydenta Fernandeza (osoby kompletnie irrelewantnej politycznie) jak również od Cristiny Kirchner, która z własnej woli była nieobecna kampanii przedwyborczej. Mimo gigantycznych problemów dnia codziennego Massa wygrał pierwszą turę wyborów, pewno dlatego, że stała za nim cała maszyna peronizmu, która wprawdzie nie jest tak pociągająca politycznie jak dawniej, ale zachowała najwyraźniej swoją moc przyciągania i wierny elektorat.

Inni kandydaci jak Patricia Bullrich, była minister z czasów Macriego (zdobyła 23,8% głosów) z Alianza Juntos por el Cambio, nie zdołali zagrozić dwójce liderów. Argentyńczycy zdecydowanie odrzucili peronizm w wersji kirchneryzmu (stąd wycofanie się w cień Cristiny) ale też liberalizm Macriego, stąd porażka Bullrich, która swoją kampanię zbudowała wokół haseł porządku i bezpieczeństwa, nie zauważając, że kryzys gospodarczy zmienił priorytety większości obywateli. W takich warunkach pojawił się człowiek znikąd - Milei z hasłami zerwania z przeszłością i odbudowy kraju od nowa na zgliszczach. Na czym konkretnie ten plan ma polegać, tego nie wie nikt z samym Milei na czele. Pojawienie się kogoś takiego jak Milei jest dowodem na kryzys modelu demokracji polegającego na rywalizacji wzdłuż osi peronizm - antyperonizm. Milei zerwał z dotychczasowym podziałem sceny politycznej, który mimo wszystko sprawił, że kraj był w ciągu ostatnich 40 latach jakoś zarządzalny.

Javier Milei jest ekonomistą wzbudzającym skrajne emocje. Lewica go nienawidzi, konserwatyści nim gardzą, a media głównego nurtu w karykaturalny sposób przedstawiają jego poglądy. On sam im zresztą bardzo pomaga. Jako ekonomista jest deklaratywnie niby zwolennikiem austriackiej szkoły ekonomii opartej o teorie wielu uznanych wolnorynkowców, którzy formułowali swoje ciekawe teorie, ale prawie 100 lat temu. (https://www.thetravelingeconomist.com/post/austria). Szkoła austriacka to w skrócie wolny rynek, minimalna ingerencja państwa w gospodarkę ale w sensie polityków i urzędników, jej dzisiejsi zwolennicy widzą przyczyny współczesnych kryzysów gospodarczych na ogół w działalności banków centralnych. Sam Milei zasłynął z krytyki argentyńskiego modelu gospodarczego, opartego o rozdęte wydatki socjalne, rządową kontrolę nad wieloma sektorami gospodarki i permanentnie wysoką inflację. W polityce Milei pojawił się dopiero w 2021 r., zdobywając mandat w parlamencie (jego izbie niższej). Milei należy do Partii Libertariańskiej, założonej dopiero w 2018 r. i liczącej na koniec 2023 r. 22 tys. członków. Milei o sobie mówi, że jest liberałem, minarchistą (czyli zwolennikiem państwa minimum) oraz anarcho-kapitalistą. Opowiada się zdecydowanie przeciw aborcji, zostawiajac tylko wyjątek w przypadku gwałtu. Jest też zwolennikiem wolnego wyboru w takich kwestiach jak narkotyki, prostytucja, małżeństwo, preferencje seksualne czy identyfikacja płciowa. Nie sposób zatem zaszeregować go jako koserwatystę czy postępowca. Równocześnie opowiada się za swobodnym dostępem do broni, jest też sceptykiem wobec zmian klimatycznych czy masowego zastosowania eksperymentalnych preparatów przeciwko Covid-19. Nieprzychylne mu media przedstawiały go jako szaleńca, zwolennika handlu ludzkimi organami, wyznawcę różnych teorii spiskowych czy płaskoziemcę. Nie jest jednak szczególnie istotne, jakie Milei ma poglądy dotyczące klimatu, aborcji czy narkotyków. Każdy, kto trochę orientuje sie w życiu politycznym Ameryki Płd. wie, że to tylko teatr. Najważniejsze są jednak poglądy Mileia, co proponuje w kwestiach gospodarczych, czyli w temacie, który dla milionów Argentyńczyków ledwo wiążących koniec z końcem jest w tej chwili kwestią absolutnie kluczową.

Naczelnym postulatem Mileia była likwidacja banku centralnego i dolaryzacja gospodarki. Poniekąd jest to logiczne, gdyż nie mając prawa do emisji własnego pieniądza bank centralny i tak nie prowadziłby autonomicznej polityki pieniężnej. Jednak rzeczywiście zduszona byłaby inflacja, gdyż w obiegu jako jedyna legalna waluta pozostawałby dolar amerykański, którego Argentyna nie byłaby w stanie „dodrukować”, jak to się działo dotąd. Byłoby to zatem definitywne zerwanie z argentyńskim pseudo-modelem gospodarczym, uparcie forsowanym od 1946 r., który doprowadził ten niegdyś bogaty kraj do ruiny. Milei proponował radykalne zerwanie z argentyńskim socjalizmem i przestawienie kraju na tory wolnego rynku, własności prywatnej i klasycznych wartości liberalnych. Byłaby to ekonomiczna rewolucja, przy której reformy Balcerowicza po 1989 r. jawiłyby się jako delikatny lifting systemu. Ponadto Milei postulował radykalne obniżenie podatków oraz wydatków rządowych. Milei mówił zresztą, że „podatki to kradzież”. Wraz z drastycznym cięciem podatków Milei zapowiadał też ostre cięcie wydatków publicznych, nie tylko tych na administrację i polityków, ale też wszelkich transferów socjalnych, którymi chełpili się dotąd peroniści, co nazywali zresztą argentyńskim „państwem dobrobytu”. Zachęcam każdego, kto może sobie na to pozwolić, pojechać do Buenos Aires i zobaczyć na ulicach, jak ten dobrobyt po 8 dekadach jego budowy wygląda. Milei spory nacisk kładł także na walkę z przestępczością, na co jego zdaniem najlepszym panaceum byłby swobodny dostęp do broni palnej dla obywateli, by miały się czym bronić przed bandytami.

Drugą turę wyborów zdecydowanie rozstrzygnął na swoją korzyść Milei pokonując Massę różnicą aż 12% głosów. Argentyńczycy wybrali zatem radykalną zmianę, choć może ona też oznaczać rozpaczliwy skok z zamkniętymi oczami do pustego basenu. Nawet wybór Mileia na urząd prezydenta nie zagwarantuje jednak realizacji jego najbardziej radykalnych postulatów, ze „skasowaniem” banku centralnego na czele (jego partia praktycznie odgrywa marginalne znaczenie w parlamencie). Ale może zmienić kierunek, w jakim płynie (a w zasadzie tonie) gospodarka Argentyny. Będzie to też swoisty test hipotezy amerykańskiego psychologa i ekonomisty Daniela Kahnemana: „Większość z nas myśli dopiero gdy w obliczu decyzji, którą trzeba podjąć, wyczerpie wszystkie inne możliwości”. Dokładnie tak jest zarówno z Argentyńczykami, jak i kiedyś i zupełnie niedawno było z Polakami. Argentyńczycy zaczną dokonywać przemyślanych wyborów politycznych dopiero wtedy, gdy wyczerpią wszystkie inne możliwości i podejmą wszystkie możliwe błędne decyzje. Nie sądzę, by akurat populizm (obojętnie skrajnie lewicowy, prawicowy czy libertariański) był lekiem nie tylko na argentyńską chorobę.

Jako wielbiciel tego kraju mam jednak nadzieję na przełom w słusznym kierunku, ale pewności niestety nie mam.





147 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page