Węgry są dzisiaj chorym człowiekiem europejskiej demokracji liberalnej. Nie zdarzyło się to pierwszy raz w długiej historii tego ciekawego kraju. Najpierw koczownicze plemiona Madziarów stały się w końcu IX w. postrachem Środkowej Europy. Ich najazd był porównywany do najazdu Hunów, a oni sami byli wręcz z Hunami często utożsamiani. To stąd pochodzi nazwa Hungary nadana krajowi na zachodzie Europy. Mimo wszystko jedni z drugimi nie mieli prawdopodobnie nic wspólnego.
Dziwnym tylko zbiegiem okoliczności przywódca Hunów - Atilla, najeżdżając na Rzym w V w., założył w ówczesnej prowincji Panonii, a dzisiejszych Węgier główne obozowisko. O pokrewieństwie nie świadczy także imię Atilla popularne dziś wsród Węgrów. Madziarzy najechali na tereny zamieszkałe dotychczas przez Słowian. Do tej pory wiele nazw na Wegrzech ma pochodzenie słowiańskie włączając słynne jezioro Balaton, które pochodzi od słowa boloto. Najeźdźcy rozdzielili zwarty do tej pory teren zamieszkały przez ludy słowiańskie, oddzielając po dziś dzień Słowian Południowych od ich północnych pobratymców, wreszcie zniszczyli potężne Państwo Wielkomorawskie. Słowianie zachowali się jedynie w trudno dostępnych rejonach górskich kraju, zwanych pózniej Górnymi Węgrami i dopiero za tysiąc lat mieli utworzyć własne państwo zwane Slowacją. Ostatecznie jednak koczownicy przeszli na osiadły tryb życia, ucywilizowali się i przyjęli chrześcijaństwo. Za twórcę państwa węgierskiego uznawany jest pierwszy król Stefan I Święty. Okres intensywnego rozwoju Węgier został nieoczekiwanie przerwany po 200 latach. Na Madziarów, którzy zapomnieli już o swoim koczownictwie najechali ze wschodu kolejni koczownicy - Mongołowie, zwani także Tatarami. Nie wiadomo, jak by się potoczyły losy Europy, gdyby nie to, że wewnętrzne walki o władzę skłoniły ich do odwrotu i wycofania się z ziem przeznaczonych pierwotnie do podboju. Zniszczenia z tego okresu były jedne z największych jakie kiedykolwiek odczuł kraj. Na spustoszone ziemie sprowadzono nowych osadników, m.in. Niemców. Wkrótce od południa pojawiło się nowe zagrożenie. Rozrastające się imperium osmańskie zaczęło zagrażać nie tylko Węgrom, ale całej chrześcijańskiej Europie. Nic nie dał sojusz z Polską. Podjęta krucjata zakończyła się w 1444 r. śmiercią w bitwie pod Warną wspólnego króla Władysława Warneńczyka. Niecałe sto lat później, w 1526 r. klęska pod Mohaczem i śmierć króla Ludwika Jagiellończyka oznaczała całkowitą klęskę dla Węgier. Ta data oznaczała też symboliczny koniec dynastii Jagiellonów. Węgry zostały rozdzielone na część zależną od austriackich Habsburgów i część zależną od sułtana osmańskiego. Stosunkowo największą niezależnością cieszył się Siedmiogród (też zależny od Osmanów). Toczone od tej pory walki osmańsko - habsburskie nie miały dla samych Węgrów dużego znaczenia. Po “wyzwoleniu" kraju z rąk Turków w 1699 r. (po pokoju w Karłowicach) okazało się, że ucisk Habsburgów jest jeszcze gorszy. Liczne powstania kończyły się klęską, począwszy od pierwszego prowadzonego przez Franciszka Rakoczego w 1708 r., po najsłynniejsze w 1848 r. dowodzone m.in. przez Józefa Bema. Wszystkie kończyły się krwawymi represjami. Jednak wkrótce, po przegranej wojnie z Prusami i klęsce pod Sadową w 1866 r., okazało się, że sama wielonarodowościowa monarchia Habsburgów chyli się ku upadkowi. By ją wzmocnić zaproponowano Węgrom równy udział w dualistycznym państwie Austro-Węgier. W 1867 r. cesarz Franciszek Józef koronował się na króla Węgier. Nie powstrzymało to upadku słabnącego imperium. Nieudolność cesarsko-królewskiej armii w I Wojnie Światowej, niepokoje wewnętrzne i wreszcie wkroczenie wojsk Ententy do Węgier w 1920 r. sprawiły, że kraj przez stulecia walczący o niepodległość sam został potraktowany jako okupant. Monarchia austro-węgierska się rozpadła, państwo węgierskie ogłosiło niepodległość, a w wyniku traktatu z Trianon obszar historycznych Węgier zmniejszony został o 2/3, co do dzisiaj pozostaje traumą Węgrów, którą skutecznie wykorzystuje V. Orban. Wiele ziem etnicznie węgierskich przyłączono do krajów ościennych. W tym chaosie początkowo Węgry były republiką demokratyczną, później na krótko stały się nawet komunistyczną dyktaturą jako Węgierska Republika Rad pod rządami Beli Kuna. Po obaleniu Kuna Węgry miały kuriozalny status monarchii konstytucyjnej, w której nie było monarchy. Regentem (czyli tym, kto sprawuje władzę w imieniu monarchy, którego nie było) w całym okresie 1920-1944 był Miklos Horthy. Starający się odzyskać utracone ziemie Węgrzy w II Wojnie Światowej znów wybrali niewłaściwego sojusznika, przyłączając się formalnie do państw Osi. Węgry odzyskały Siedmiogród oraz tereny południowej i wschodniej Słowacji, ale ceną była ścisła współpraca wojskowa z Hitlerem, co wiązało się z dużymi stratami w walkach przeciwko Sowietom na froncie wschodnim. Kiedy w 1944 r. było już jasne, że Niemcy przegrają wojnę, Horthy w dobrym węgierskim stylu kuglowania między mocarstwami (tą "dobrą" tradycję kontynuuje Orban) postanowił zmienić front i zaczął dogadywać się z aliantami. Reakcja Hitlera była natychmiastowa, który wysłał Wehrmacht na Węgry. Dzielny Horthy oczywiście nie zaryzykował otwartego starcia z Niemcami, ale dalej spiskował z aliantami, a nawet poprzez szefa jugosłowiańskich komunistów - Titę próbował poddać Sowietom wojsko węgierskie na froncie. Niemcy dobrze przejrzeli te kolejne manewry Horthy'ego, porwali jego syna (dokonało tego komando Otto Skorzennego w słynnej operacji Myszka Miki), a następnie aresztowali samego Horthy'ego i wywieźli do Rzeszy. Proklamowane zostało Państwo Węgierskie - kolejny ciemny akapit w historii Węgier, gdzie pod kontrolą Hitlera władzę przejęli strzałokrzyżowcy i ich szef Ferenc Szalasi. Pod osobistym nadzorem słynnego Adolfa Eichmanna organizowali oni masowe deportacje węgierskich Żydów do Auschwitz. W grudniu 1944 r. i styczniu 1945 r. strzałokrzyżowcy rozstrzelali nad Dunajem nawet 20 tys. budapeszteńskich Żydów. Ich przerażającą zbrodnię upamiętnia poruszający pomnik autorstwa, znajdujący się nieopodal budynku parlamentu w Budapeszcie. Składa się on z różnych rodzajów par butów odlanych z brązu, zamontowanych obok siebie na nabrzeżu (strzałokrzyżowcy zawsze swoim ofiarom kazali zdejmować obuwie przed egzekucją). O tym pomniku przypomniał Orbanowi prez. Ukrainy Zelenski po agresji Putina na Ukrainie w lutym 2022 r. Strzałokrzyżowcy należeli do tej grupy hitlerowskich kolaborantów, którzy zostali przy III Rzeszy do samego końca, aktywnie wspomagając ją w ludobójstwie Żydów. I to pomimo faktu, że klęska Niemiec była nieunikniona.
Warto przyjrzeć się fenomenowi strzałokrzyżowców. Reżim Horthy’ego nie należał do szczególnie opresyjnych, choć był niewątpliwie autokratyczny. Prasa nie podlegała ostrej cenzurze, sądy były niezawisłe. Funkcjonował parlament i rząd, który podejmował gros codziennych decyzji politycznych (oczywiście zawsze musiał uzyskać aprobatę regenta). Zakazano działalności jedynie partii komunistycznej. W Żydów, których ekipa regenta obwiniała za przygotowanie i sprzyjanie rewolucji w 1919 r., wymierzona była pierwsza w Europie ustawa Numerus Clausus, ograniczająca liczbę przewidzianych dla nich miejsc na uniwersytetach. Do początku lat trzydziestych stanowisko premiera piastował hrabia Istvan Bethlen. Jego konserwatywno-liberalny rząd ustabilizował finanse państwa i doprowadził do krótkotrwałego ożywienia gospodarczego, jednak pozostawił nienaruszone stosunki majątkowe i społeczne. Wielki kryzys, który był silnie odczuwalny także na Węgrzech, tylko zwiększył społeczną frustrację wywołaną tym stanem rzeczy. Nie uśmierzyły jej nawet rządy skrajnie prawicowego premiera Gömbösa, sympatyka Mussoliniego i Hitlera. Jego szumne zapowiedzi reform wewnętrznych w duchu faszystowskim pozostały niezrealizowane aż do przedwczesnej śmierci w 1936 r. Tymczasem część „chrześcijańskiej” węgierskiej klasy średniej - nowej burżuazji, urzędników, spauperyzowanych ziemian czy oficerów - coraz mocniej fascynowała się osiągnięciami ekonomicznymi i politycznymi III Rzeszy, szczególnie konsekwencją, z jaką Hitler parł ku rewizji traktatu wersalskiego i marginalizował Żydów. Wówczas Węgry ostro skręciły na prawo. Na ironię zakrawa fakt, iż najważniejszy przywódca radykalnych nacjonalistów był etnicznie „co najwyżej ćwierć-Węgrem”, jak mawiał Horthy. Chodziło o Ferenca Szalasiego, który miał pochodzenie ormiańsko-słowacko-niemieckie. Program jego partii zwanej Węgierską Partią Narodowo-Socjalistyczną (czyli odpowiednik NSDAP) powstał w 1936 r. po jakże inspirującej wizycie Szalasiego u Hitlera. Można go streścić w kilku punktach. Przede wszystkim domagano się przywrócenia Węgrom „dawnej wielkości” poprzez rewizje traktatu z Tiranon. Masom miejskiej i wiejskiej biedoty obiecywano uwolnienie z „uścisku żydowskich kapitalistów i arystokratycznych wielkich właścicieli ziemskich”. By poprawić dolę chłopstwa, zapowiadano przeprowadzenie reformy rolnej i stworzenie „czysto aryjskiego systemu kredytów” („by odsunąć Żydów z tego sektora”). Robotnikom obiecywano „wyzwolenie z okowów marksizmu” i zaangażowanie ich w budowę nowych związków narodowo-syndykalistycznych. Deklarowano, że bolszewizm należy bezwzględnie zwalczać. Wreszcie postulowano wyeliminowanie Żydów najpierw z życia gospodarczego, a potem w ogóle z Węgier. Zamierzano wymusić na nich emigrację na Bliski Wschód. Hasła trafiły na podatny grunt. Rozpropagowane za pośrednictwem drukowanych w wysokich nakładach ulotek, plakatów, czasopism oraz w toku licznych wieców przyciągnęły do ruchu tysiące nowych członków. Głównie rekrutowali się oni spośród urzędników, sfrustrowanych zubożałych intelektualistów, studentów, nisko opłacanych oficerów, robotników i lumpenproletariatu. Można było ich poznać po charakterystycznych zielonych koszulach i biało-czerwonych opaskach na ramionach, z widniejącym tam strzałokrzyżem - symbolem wojsk króla węgierskiego panującego w XI w. Od niego wzięła się także nazwa ruchu Szalasiego. Pozdrowieniem strzałokrzyżowców było słowo „wytrwać!” (węg. „kitartas”), którym wyrażali wolę zmian ówczesnego stanu rzeczy na Węgrzech. Ich rosnąca popularność stała się solą w oku władz. Radykalne postulaty i prowokacyjne akcje strzałokrzyżowców spowodowały, iż początkowo delegalizowano każdą kolejną partię polityczną, którą zdążyli utworzyć. Przerzedzano ich szeregi masowymi aresztowaniami. Władze obawiały się, że dążą oni do zamachu stanu. Jednak pomimo tych szykan oni rośli w siłę. Szalasi, który po raz kolejny od wiosny 1938 r. przebywał stale za kratkami, stał się zatem „niezłomnym męczennikiem narodowym”. W tym czasie radykalni strzałokrzyżowcy wywoływali krwawe zamieszki z żydowskimi radykałami, obrzucali granatami synagogi w Budapeszcie, raniąc wielu Żydów. W takich warunkach kolejne rządy Horthy'ego próbowały okiełznać ruch Szalasiego, próbując wciągać jego przedstawicieli w kręgi władzy. W wyborach w 1939 r. strzałokrzyżowcy uzyskali 15%, głównie dzięki wsparciu Hitlera. Niemcy potajemnie, za pośrednictwem szwajcarskich banków, wysyłali im pieniądze i udzielali kredytów, podobnie jak w czasach nam współczesnych Putin pozyskuje sobie wsparcie wielu ugrupowań nacjonalistycznych w Europie i na świecie. Poza tym drukowali u siebie większość ich materiałów propagandowych. Mieli w tym jasny polityczny cel. Chcieli mieć straszak na ekipę Horthy’ego, w razie, gdyby ten nie chciał spełnić ich żądań w toku zbliżającej się wojny. A był to potężny straszak. Szacuje się, że szeregi strzałokrzyżowców liczyły wówczas aż 250 do 300 tys. ludzi (populacja Węgier liczyła ok. 9 mln). W czasie inwazji Niemiec na Polskę strzałokrzyżowcy krytykowali rząd Horthy’ego za zachowanie neutralności. Domagali się ściślejszego powiązania Budapesztu z Berliniem. Wówczas jeszcze ktoś ich słuchał. W rok później ich szeregi zaczęły błyskawicznie topnieć, gdyż w czasie wojny Horthy zaspokoił większość podstawowych dążeń społecznej bazy ruchu. Został sojusznikiem Hitlera, dzięki czemu odzyskał część ziem utraconych w wyniku Trianon. Poza tym koniunktura wojenna doprowadziła do odczuwalnego wzrostu płac i zmniejszenia bezrobocia. Wreszcie w życie weszło kilka antyżydowskich ustaw. W efekcie wpływy strzałokrzyżowców wybitnie spadły. Stali się małym, skłóconym ugrupowaniem. Wypuszczony z więzienia jesienią 1940 r. Szalasi znów stanął na czele ruchu. Był już wówczas jedynie pionkiem, którego niemieckie służby trzymały w odwodzie na czarną godzinę. Ta nadeszła wreszcie w październiku 1944 r., kiedy Horthy został odsunięty przez Niemców od władzy. Szalasi objął wówczas funkcję „lidera narodu” i stanął na czele rządu, składającego się w połowie ze strzałokrzyżowców. W toku 163 dni jego rządów tylko w Budapeszcie wymordowano około 50 tys. Żydów. W marcu 1945 r. Szalasi i jego sztab uciekli z kraju, zabierając ze sobą koronę świętego Stefana - najważniejszą polityczną relikwię Węgier. Niespełna dwa miesiące później Szalasi został schwytany przez Amerykanów na terenie Niemiec. Potem przewieziono go z powrotem na Węgry. Tam Trybunał Ludowy skazał go na śmierć. Powieszono go w Budapeszcie w marcu 1946 r. W tym czasie zwycięstwo Armii Czerwonej i jej wkroczenie do kraju w 1945 r. pomogło komunistom przejąć władzę, ale Stalin narzucił granice Węgier wprowadzonych traktatem z Trianon (czyli tych bardzo okrojonych). Szybko uzależnili kraj od Związku Sowieckiego. Próba obalenia dyktatury komunistycznej zakończyła się krwawym stłumieniem powstania węgierskiego po interwencji armii sowieckiej. Dojście do władzy namiestnika Moskwy Janosa Kadara po 1956 r. zahamowała na wiele lat życie polityczne kraju, chociaż gulaszowy socjalizm Kadara, wprowadzający pewne elementy wolnego rynku zapewnił Węgrom względną stabilizację (oczywiście, jak na kraje Bloku Wschodniego) oraz większy stopień przestrzegania praw człowieka niż innych wasali Związku Sowieckiego. Komunista Kadar doprowadził wówczas do zawarcia niepisanego kontraktu między reżimem komunistycznym a obywatelami, zgodnie z którym miała nastąpić liberalizacja polityki wewnętrznej i poprawa warunków życia w zamian za zaniechanie przez Węgrów jakiejkolwiek aktywności politycznej skierowanej przeciw partii rządzącej. Ten kontrakt nieźle sprawdzał się w warunkach węgierskich aż do połowy lat 80-tych, co sprawiło, że poziom życia ludzi był wówczas znacznie wyższy i bardziej wyrównany niż w pozostałych europejskich krajach wasalskich ZSRS. Jednak to wcale nie oznaczało, że stan gospodarki był dobry, on był lepszy niż w innych krajach bloku sowieckiego. Zaczęło się to uwidaczniać w drugiej połowie lat 80-tych, Kadar zaczął wtedy pompować w gospodarkę wszystkie rezerwy i pożyczki zagraniczne, aby ludzie ponownie nie wyszli na ulice. Mimo to kadaryzm był jedną z najbardziej udanych prób zbudowania względnego dobrobytu wbrew niesprzyjającym cechom gospodarki typu sowieckiego oraz legitymizacji komunistycznej władzy autorytarnej wbrew druzgocącym okolicznościom, w jakich władza ta wzięła swój początek. Kadar objął ster partii i rządu po zmiażdżeniu węgierskiego zrywu wolnościowego jesienią 1956 r. Przez pierwsze lata po rewolucji jego twarz była twarzą represyjnego reżimu, który wygnał z kraju tysiące ludzi, tysiące uwięził, zamordował po tajnym procesie Imre Nagya, poprzedniego szefa partii, chcącego wyprowadzić Węgry z bloku sowieckiego. Dwie dekady później Kadar mógł uchodzić na tle innych liderów bloku za przywódcę liberalnego, a nawet dobrotliwego i niepopadającego w megalomanię. Pochodził z tego samego pokolenia komunistów, co Honecker, Husak, Żiwkow, Gierek, Ceausescu czy Breżniew. Jego biografia była też trochę podobna do losów Gomułki w Polsce, czy powojennych przeżyć Husaka. Przed wojną siedział wielokrotnie w więzieniu, w czasie wojny będąc już na czele partii komunistycznej przez pewien czas nie miał kontaktu z Moskwą, próbował ten kontakt nawiązać poprzez komunistę Titę z Jugosławii, co po wojnie stało się dla Moskwy pretekstem do oskarżeń Kadara o odchylenie od linii partii. W ramach czystek partyjnych pozbawiony został stanowisk (jak Gumułka), ale był też aresztowany i torturowany (jak Husak). Jego wyniesienie jesienią 1956 r., gdy obejmował kierownictwo partii po zdruzgotaniu przez sowieckie czołgi rewolucji, miało wymiar złowróżbny. Nikt nie śpiewał Kadarowi Sto lat, jak Gomułce. Pierwsze lata upłynęły pod znakiem mobilizacji w partii, rozliczeń i represji, a także ogłuszającej propagandy. Powrócono też do realizacji zarzuconych w okresie odwilży przedsięwzięć upodabniających system do wzorów sowieckich. Podobnie jak reżim rumuński władze w Budapeszcie w trzy lata niemal zupełnie skolektywizowały rolnictwo. Tak jak w Polsce kolektywizacja wsi nie udała się w pierwszej połowie dekady, a w 1956 r. większość stworzonych na siłę spółdzielni się rozpadła. Gomułkowskie władze PRL zrezygnowały z niej, natomiast rząd Kadara zredukował indywidualne rolnictwo do kilku procent gruntów. Na wsi dominowała wielkoobszarowa gospodarka kolektywna, zasilana przez państwo ogromnymi dotacjami i intensywnie mechanizowana. W telewizji pokazywano do znudzenia wielkie maszyny rolnicze obrabiające pola. Zapowiadano likwidację odizolowanych gospodarstw rolnych zwanych tanya, uważanych za zacofane (dzisiaj wiele z nich zostało przekształconych w typowo węgierskie dworki ze strzechą, gdzie można w dobrych warunkach odpocząć na łonie natury). Dostosowanie do sowieckiego modelu następowało w okresie, w którym tracił on swoją siłę. Rządy Chruszczowa w ZSRS odznaczały się pewną nieprzewidywalnością i improwizacją, co drażniło ceniących stabilność liderów państw satelickich (i znaczną część elity władzy ZSRS). Chruszczow kontynuował też destalinizację. W 1961 r. potępił publicznie Stalina na XXII Zjeździe KPZR. Zmarłego osiem lat wcześniej wodza usunięto z mauzoleum na placu Czerwonym - Lenin znowu spoczywał w nim samotnie. Jednocześnie rysował się ostro ideologiczny spór sowiecko-chiński. Obok titoizmu, do którego już i Sowieci musieli się przyzwyczaić (od zerwania Jugosławii Tity z blokiem socjalistycznym mijało lat kilkanaście), na światową scenę wtaczał się maoizm. O ile system Tity był niewielkim, choć znaczącym, ruchem emancypacyjnym w ramach obozu, o tyle maoizm miał siłę rewolucyjnej ideologii zdolnej osłabić pozycję Moskwy. Wielkie ideologiczne przemieszczenia oraz konflikty i nadzieje wokół emancypującego się Trzeciego Świata dały lokalnym liderom większe niż dotąd pole manewru. Korzystać z tego zaczęła elita rumuńska, w latach 1963 - 1964 ogłaszając wręcz "deklarację niepodległości" wobec ZSRS. W tym okresie zaczął się także rysować program węgierski, nazwany potem kadaryzmem. Nie miał on aspiracji ideologicznych, sprowadzał się do praktyki sprawowania władzy. Zapewniwszy sobie pełną dominację nad obolałym społeczeństwem, partia rozpoczęła kontrolowane rozluźnianie rygorów. Jej kierownictwo zdawało sobie sprawę z sowieckiego poparcia, a jednocześnie świadome było, że ZSRS skłonny jest tolerować daleko posunięty liberalizm reżimu węgierskiego w imię odbudowania poparcia dla władzy. Już w 1961 r. "The Times" pisał, że "Budapeszt, choć nie odzyskał przedwojennego blasku i radości życia, wygląda coraz lepiej. Wprawdzie sklepom daleko do splendoru i neonowych atrakcji znanych ze stolic Zachodu, są jednak pełne rozmaitych dóbr, w tym telewizorów, lodówek czy pralek. Tłum wydaje się lepiej niż kilka lat wcześniej ubrany, a na ulicach mnożą się prywatne samochody, głównie czechosłowackie škody, sowieckie moskwicze i wschodnioniemieckie wartburgi. Władze miejskie usunęły ślady zniszczeń po rewolucji: na miejsce zburzonych domów pojawiły się plomby, odnowiono podziurawione i osmalone fasady. Ten rozdział miał zostać zamknięty." Na ósmym zjeździe partii komunistycznej w 1962 r., ukazywanym potem w propagandzie jako wiekopomny i przełomowy, Kadar rzucił hasło: "Kto nie przeciw nam, ten z nami". Oznaczało ono przejście do nowej fazy polityki wewnętrznej. Pozytywny program kadarowski polegał teraz na poszerzaniu bazy społecznej reżimu, głównie dzięki zaspokajaniu potrzeb materialnych. To różniło węgierską próbę legitymizacji władzy od PRL, w której eksploatowano wątki historyczne i lęki przed Niemcami, czy Rumunii idącej szybko w stronę komunistycznego nacjonalizmu. Węgierska droga do socjalizmu stała się zatem węgierską drogą do konsumpcji. Podobnie jak w innych krajach bloku w latach sześćdziesiątych doszło do głosu nowe pokolenie aparatczyków i działaczy gospodarczych. Urodzeni w latach dwudziestych, nie byli przed wojną zaangażowani w działalność komunistyczną, za to przeważnie lepiej wykształceni od starszych kolegów. Łączyła z nimi nadzieje bardzo po wojnie rozrośnięta inteligencja techniczna. Grupy te parły do większej swobody w podejmowaniu decyzji, otwarcia na współpracę z Zachodem, pozyskiwania tam kredytów inwestycyjnych i licencji. Podejście takie nazwano technokratycznym. Wśród starszych i większą wagę przywiązujących do czystości ideologicznej towarzyszy budziło ono niechęć, niektórzy zwracali też uwagę na jego nacjonalistyczną podszewkę. Argumentem na rzecz pragmatyzmu gospodarczego bywał przecież interes narodowy, przeciwstawiany tu podległości Moskwie. W Rumunii poglądy takie wyrażano głośno, na Węgrzech znacznie ciszej, lecz zauważalnie. Pragmatyzm gospodarczy skłaniał do zwrócenia uwagi na turystykę, imponująco rozwijającą się na Zachodzie czy w Jugosławii i przynoszącą dewizy. Od połowy lat sześćdziesiątych władze węgierskie uważały przemysł turystyczny za jedną z kluczowych gałęzi gospodarki, licząc przede wszystkim na gości z Europy Zachodniej. Nie było to zjawisko odosobnione w socjalistycznej części świata. Podobne zainteresowanie wykazywały surowe skądinąd władze Rumunii oraz Bułgarii. W Budapeszcie zabrano się wreszcie do łatania wielkich wyrw w tkance miasta powstałych jeszcze pod koniec II Wojny Światowej. Stolica utraciła wtedy m.in. imponujący rząd hoteli ciągnących się wzdłuż Dunaju. Miały one zostać odtworzone w nowoczesnych formach i przywrócić stolicy choć część jej dawnego turystycznego potencjału. Budapeszt bowiem, który przed wojną oferował 9 tys. miejsc hotelowych - wiele z nich w bardzo wysokim standardzie - dysponował na początku lat sześćdziesiątych jedną trzecią tej liczby. Trwała też rozbudowa bazy turystycznej wokół Balatonu. Pod koniec lat pięćdziesiątych były tam tylko cztery otwarte ośrodki wypoczynkowe, reszta należała do resortów i przedsiębiorstw. W styczniu 1968 r., po dwóch latach sterowanej przez partię publicznej dyskusji oraz eksperymentów w wybranych sektorach, zaczęto wprowadzać wielką reformę, zwaną nowym mechanizmem ekonomicznym. Jej ojcem był członek władz partyjnych, ekonomista Nyers. Należał do elity wschodnioeuropejskich pragmatycznych działaczy politycznych próbujących przekształcić niewydolne mechanizmy centralnie planowanej gospodarki. Niewielka gospodarka węgierska pozbawiona była dużych złóż bogactw naturalnych, zależna od wymiany zewnętrznej, zatem jej szerokie otwarcie na współpracę z zagranicą wydawało się naturalne. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych otwarcie to stało się bardzo widoczne, podobnie jak w sąsiedniej Rumunii, a inaczej niż w PRL kierowanej przez zachowawczy reżim gomułkowski. Węgry zaczęły się zadłużać na Zachodzie - zjawisko to nasiliło się w następnej dekadzie. Plan Nyersa był próbą uruchomienia w ramach socjalistycznej gospodarki mechanizmu rynkowego i ograniczonej konkurencji. Drobiazgowo ustalane w centrum planowania wskaźniki określające zakres inwestycji przedsiębiorstw i narzucające im rodzaje produkcji zastąpiono ogólnymi dyrektywami. Firmy państwowe miały dostosować działalność do popytu na towary i usługi, rozliczane były ze wskaźników rentowności, mogły w pewnych granicach ustalać ceny produktów. Wszystko to w realiach bloku sowieckiego jawiło się jako śmiała innowacja. Było też trudne dla znacznej części kadr zarządzających, przyzwyczajonych do politycznego sterowania oraz dla twardogłowych aparatczyków uznających reformę za odstępstwo od doktrynalnych zasad. Pierwsze efekty planu nie dawały jednak podstaw do ataku, ponieważ gospodarka zyskała pewien oddech, pojawiły się bardziej racjonalne powiązania między zakładami, towar zaczął cyrkulować w większej ilości i wyborze. Najbliższa podjętej przez Węgry i najdalej posunięta byłaby reforma czechosłowacka związana z nazwiskiem ekonomisty Oty Szika. Wrośnięta była w proces przemian wolnościowych z lat 1967 - 1968 nazwanych praską wiosną. Latem 1968 r. została rozjechana przez czołgi Układu Warszawskiego, z udziałem wojsk węgierskich. Kadar potwierdził swoją lojalność wobec geopolitycznych pryncypiów Kremla (sąsiednia Rumunia wyłamała się z szeregu) i częściowo odnowił rany sprzed 12 lat. Ota Szik znalazł się na Zachodzie, reformę zarzucono, tak jak inne elementy czechosłowackiego "socjalizmu z ludzką twarzą". Twarz socjalizmu węgierskiego także stawała się bardziej "ludzka". Nie oznaczało to zniesienia cenzury ani podważenia sojuszy, lecz bardziej ograniczenie reform tylko do gospodarki. W 1968 r. pojawił się program telewizyjny "Forum", w którym dygnitarze partyjni odpowiadali na telefoniczne pytania widzów (podobną efemeryczną próbę podjęły władze PRL na początku następnej dekady). W dyskusjach prasowych wyczuwało się większą swobodę i krytycyzm wobec spraw krajowych. Objawy odprężenia w życiu kulturalnym wiązały się z sukcesami - także międzynarodowymi - węgierskich grup muzycznych. Pod koniec lat 60-tych zauważono na Zachodzie rockowy zespół Omega, który zrobi wielką karierę w następnym dziesięcioleciu, równolegle do sukcesów innej słynnej grupy Locomotiv GT. Korespondent "The Timesa" w 1970 r. pisał, że "Węgrzy stracili skłonność do spektakularnych gestów i wydają się całkiem zadowoleni z zalet stopniowego postępu", zestawiając tę postawę z niedawną katastrofą praskiej wiosny. Ulica Vaci w Budapeszcie nabrała handlowego ożywienia. Polacy mogli tam zobaczyć nieco wielkiego świata, zredukowanego w Warszawie do ciasnych komisów ulicy Chmielnej czy siermiężnych pawilonów prywatnej inicjatywy. Na Vaci tymczasem przykuwały uwagę wielkie witryny, neony, przechowane z dawnych czasów elementy wyposażenia kawiarni i sklepów. Znajdował się tam salon modniarski Clary Rotschild o dziewiętnastowiecznej metryce, upaństwowiony wprawdzie w 1948 r., ale prowadzony nadal przez panią Rotschild. Szyli tam sobie ubrania cudzoziemcy, także gwiazdy, jak Liz Taylor czy Marina Vlady. Nasi rodacy mogli to wszystko podziwiać zaraz po przybyciu do Budapesztu na słynny dworzec Keleti i dokonaniu szybkich transakcji handlowych (a handlowano wtedy dosłownie wszystkim). Inną atrakcją były liczne bary i restauracje - w drugiej połowie lat sześćdziesiątych w Budapeszcie było ich ponad 1,5 tys., podczas gdy w Warszawie ok. 400.
Każdy lider partii rządzącej w Europie Wschodniej znał wewnątrzpartyjne napięcia i walki frakcyjne. Nie wolno było o nich mówić publicznie, lecz to, że były, nie ulegało wątpliwości. Walki te przybierały szczególnie brutalne formy w latach II Wojny Światowej i w okresie stalinizmu. Później wewnętrzna stabilizacja znacznie ograniczyła koszty rywalizacji. Porażki w walce politycznej nie oznaczały już uwięzienia, procesu, śmierci, lecz jedynie przesunięcia na słabsze pozycje w strukturze władzy. Zależność partii od moskiewskiej centrali sprawiała natomiast, że nieformalni przywódcy frakcji dbali o kontakty z sowiecką ambasadą i koneksje w Moskwie. Zjawiska takie zachodziły także w partii węgierskiej. Od 1972 r. nad reformatorami zbierały się czarne chmury. Partyjni konserwatyści piętnowali rozprzężenie obyczajowe, zapatrzenie młodzieży w Zachód, skłonności do dorabiania się. Przeciętni zjadacze chleba narzekali tymczasem na drożyznę. Przedsiębiorstwom dążącym do zwiększenia rentowności zależało na podwyższaniu cen. Kadar uciekać się musiał do zakulisowego manewrowania politycznego, zastępującego w systemach autorytarnych otwartą rywalizację i prawdziwe wybory. Wiosną 1974 r. doszło do zmian w kierownictwie partii - Nyers znalazł się na bocznym torze. Uznano to za znak odchodzenia od liberalnego kursu. Tymczasem powierzchnia węgierskiego życia wcale nie była smutna, w każdym razie na tle innych krajów obozu. Powtarzane często przez Polaków powiedzonko, że PRL jest jego "najweselszym barakiem", bardziej pasowało do Węgier. To tam było więcej lokali rozrywkowych, śmielsza obyczajowo kinematografia czy lepsza kuchnia. Mimo wyhamowania reform gospodarka kręciła się dzięki kredytom i licencjom służącym potrzebom przemysłu ciężkiego (np. silniki do ciężarówek MAN), lekkiego i konsumpcyjnego (buty Adidasa). Rolnictwo także dawało sobie radę: zaopatrzenie rynku było bardzo dobre, a kraj - w odróżnieniu od sąsiadów - nie musiał importować zboża. Budowano przyzwoite szosy. Blokowiska z wielkiej płyty, choć monotonne, oferowały lokatorom mieszkania z glazurą w łazienkach i gniazdkami telefonicznymi, czyli urządzeniami, o jakie w PRL trzeba było się długo starać. Liczba turystów odwiedzających Węgry osiągnęła w 1978 roku 17 mln, czyli niemal dwukrotność zaludnienia kraju. Budapeszt, inne miasta zabytkowe, region Balatonu przyciągały zagranicznych gości w sposób rzadko spotykany w Europie Wschodniej. Odnawiano śródmieścia miast, choć przeważnie po wierzchu, jak w Budapeszcie, którego okazałe kamienice obwieszone neonami były na ogół zapuszczone od podwórek. W starych domach mieszkali starzy ludzie: na Węgrzech rodziło się coraz mniej dzieci, wydłużała się za to długość życia. Świadczenia emerytalne pochłaniały połowę socjalnych funduszy państwa. Było to duże obciążenie, gdyż ogólnoświatowe trudności gospodarcze silnie uderzyły w dość otwartą i bardzo już zadłużoną gospodarkę węgierską. Władze korzystały dotąd skutecznie z zaabsorbowania społeczeństwa sprawami codziennymi, zanurzenia w dorabianiu się (masowym zjawiskiem stało się łączenie etatów i mnożenie prac dodatkowych). Państwo prowadziło liberalną politykę paszportową, zawarło liczne umowy międzynarodowe o ułatwieniach wyjazdowych - podróż zagraniczna była dostępna dla przeciętnie sytuowanej miejskiej rodziny. Meblowano się, kupowano sprzęt grający i kolorowe telewizory. Wielkie domy towarowe wprowadzały promocje i organizowały wyprzedaże na wzór zachodni. Pod tą warstwą życia ukrywały się nostalgiczne wspomnienia, marzenia o niepodległości, a przede wszystkim doświadczenie rewolucji 1956 r. Tkwiło ono w rodzinach, których członkowie zginęli, wyemigrowali, zostali okaleczeni. Rozmowy na te tematy toczono w wąskich kręgach. Aktywniejsze grupy inteligentów czy byłych skazańców politycznych objęte były policyjną inwigilacją. Były one zresztą społecznie izolowane, z jednej strony barierą lęków, z drugiej właśnie obojętną i nakierowaną na dorabianie się codziennością. Narastanie objawów kryzysu gospodarczego było więc z punktu widzenia władz poważnym zagrożeniem politycznym. Reżim kadarowski wyraźnie zdał sobie z tego sprawę latem 1980 r., gdy nadeszły alarmujące wiadomości z Polski. Wybuch "Solidarności" był poważną próbą dla utrwalonego przekonania o szczególnej bliskości Polaków i Węgrów. Z jednej strony wydarzenia w Polsce budziły ciekawość i nadzieję pewnych grup, z drugiej zaś węgierskie media wypełniły się tendencyjnymi omówieniami. Odgradzano się od wydarzeń w Polsce zasłoną propagandową. Polaków oficjalna propaganda zaczęła pokazywać w czarnych barwach w kontekście wiadomości o przestępstwach i nielegalnym handlu w Polsce. Nie podawane prymitywnie, lecz delikatnie sączone, jak trucizna, by prawie nie można było tego zauważyć, a wpływ trwał jak najdłużej. Tysiące przybyszów z PRL utrwalały wyobrażenie o polskiej skłonności do handlowania i czarnego rynku (wcześniej to nikomu nie przeszkadzało), a prasa dopisywała do tego wyjaśnienia mówiące o anarchii i niegospodarności. Na tym tle Węgry miały się jawić jako państwo stabilnie rządzone i zapewniające obywatelom dobrobyt, którego tak brakowało u polskich i rumuńskich sąsiadów. Przykład podupadających państw socjalistycznych stawał się nową legitymizacją dla reżimu. Kontrast ze "zanarchizowaną", a potem ogarniętą stanem wojennym Polską nie mógł jednak ukryć rosnących kłopotów Węgier. Zadłużenie zewnętrzne urosło do 8 mld. dolarów. Na głowę obywatela dług ten porównywalny był z polskim. Reżim starał się uzyskać dodatkowe dochody z turystyki i urealnić kurs forinta. W 1981 r. przeprowadzono jego dewaluację, a kurs na rynku oficjalnym i czarnym niemal się zrównał. Wiązał się z tym wzrost cen. Nieremontowane fasady imponujących kamienic Budapesztu znowu zaczęły odstraszać brudem i zniszczeniami, Dunaj z kolei straszył skażonymi ściekami z fabryk. Miasto przemierzali zmęczeni, biednie ubrani emeryci, szukający na targach i w sklepach tanich towarów. Nie interesował ich nowo otwarty, pierwszy w Europie Wschodniej, bar McDonald’s przy ul. Vaci. Reżim od ćwierćwiecza opierał swoją stabilność na wdrożeniu społeczeństwa do życia teraźniejszością. Ta legitymizacja wyczerpywała się. Rezerwy gospodarcze przeznaczano na podtrzymywanie poziomu życia, nie zostawiając nadziei na istotny rozwój. Starzejący się Kadar przestał być postrzegany przez partyjne elity jako gwarant stabilności. Jego twarz była twarzą reżimu zmęczonego i bezradnego. Wiosną 1988 r. dokonano gruntownych zmian, Kadara zastąpił na czele partii 18 lat od niego młodszy Karoly Grosz. Były szef stołecznego komitetu partii uważany był za otwartego, zwolennika umiarkowanych reform - w istocie kontynuacji kadaryzmu. Ówczesna dynamika polityczna pchała jednak do przodu działaczy bardziej radykalnych, jak czterdziestoletni Miklos Nemeth, który jesienią 1988 r. objął funkcję premiera. Miałem okazję go poznać, kiedy po zakończonej karierze publicznej reprezentował rząd węgierski w radzie dyrektorów EBOiR w Londynie. Nie przypominał już wówczas typowego komunistycznego aparatczyka. Choć nie miały naprzeciw siebie opozycji tak potężnej jak w ówczesnej Polsce, władze węgierskie szybko szły w stronę zasadniczych zmian ustrojowych, uznając na początku 1989 r. prawo do zakładania stowarzyszeń o charakterze politycznym. Spowodowało to w ciągu kilku miesięcy pojawienie się opozycji na tyle silnej, że władze musiały z nią usiąść do "trójkątnego stołu", odpowiednika polskiego Okrągłego Stołu. Odbył się on w czasie, gdy z Polski dochodziły wiadomości o skutkach przełomowych wyborów do parlamentu. Zmiany te ukazywały, jak powierzchowna była kadarowska legitymizacja władzy. Kryzys podmył główny jej filar, jakim był ograniczony dobrobyt; runąć wtedy musiało pokryte iluzjonistycznym malowidłem sklepienie. Iluzja polegała na zapomnieniu o niedawnej przeszłości i o balaście klęski. Symboliczna wymowa historyczna gestu zamykającego epokę kadaryzmu była więc przejmująca. Jak pisał o Węgrzech 1989 r. Timothy Garton Ash: "W Polsce zrobiły to wybory. Na Węgrzech zrobił to pogrzeb: pogrzeb Imre Nagya, równo 31 lat po jego śmierci. Dokładnie rok wcześniej, gdy działacze opozycji urządzili manifestację dla uczczenia rocznicy egzekucji Nagya 16 czerwca, policja brutalnie ich rozpędziła. Teraz ta sama policja pomagała działaczom opozycji w przygotowaniu powtórnego uroczystego pogrzebu bohatera roku 1956".
Historia Polski miała niesłychanie wiele wspólnych punktów z historią Węgier. Już w czasach średniowiecza w XII w. zawiązał się sojusz obronny Bolesława Krzywoustego z królem Węgier Kolomanem Uczonym wobec ekspansji Niemiec. Później Polacy i Węgrzy wspólnie działali przeciw Tatarom i Krzyżakom. Dynastie Piastów i Arpadów łączyły więzy rodzinne. W XIV w. odbywały się zjazdy władców Polski, Węgier i Czech w Wyszehradzie, który wtedy był siedzibą węgierskich królów. Zjazdy te stały się wiele lat później symbolem współpracy, do której w czasach współczesnych odwołują się te kraje wraz ze Słowacją w kontekście Grupy Wyszehradzkiej. Po przegranej bitwie z Turkami pod Mohaczem Polska była miejscem osiedlania się wielu węgierskich emigrantów, którzy szczególnie upodobali sobie Kraków. Do wyjątkowego zbliżenia obydwu krajów doszło w czasach panowania księcia Siedmiogrodu Stefana Batorego, który doprowadził do unii z Rzeczpospolitą. Wiek XIX był okresem, kiedy to kontakty polsko-węgierskie osiągnęły swoje apogeum. W czasie Wiosny Ludów (1848-1849) doszło do wojny austriacko-węgierskiej, podczas której Polacy jednoznacznie opowiedzieli się po węgierskiej stronie, licząc na to, że pokonanie Austrii przyczyni się również do odzyskania niepodległości przez Polskę. To wtedy powstały polskie legiony pod dowództwem Józefa Wysockiego i Józefa Bema w Siedmiogrodzie. Zwłaszcza gen. Bem stał się na długo symbolem wspólnych losów obu narodów. W czasach Powstania Styczniowego w Polsce na pomoc naszym powstańcom przybyło z Węgier ponad tysiąc węgierskich ochotników, ale też przerzucano wówczas do Polski broń, lekarstwa i pieniądze. W XX w. Węgrzy walczyli w legionach Piłsudskiego o niepodległość Polski, a wkrótce potem w wojnie polsko-bolszewickiej. Po wybuchu II Wojny Światowej Węgrzy nawet w czasach Horthy'ego nie zgodzili się na atak niemieckich wojsk od strony Węgier, odmawiając zgody na ich przemarsz i na jakąkolwiek współpracę. Gdy Sowieci zaatakowały Polskę 17.09.1939 r. polscy uchodźcy przedostali się na Węgry w bardzo licznej grupie (ok. 140 tys. osób), spotkali się tam z bardzo ciepłym przyjęciem, zarówno ze strony władz, jak i zwykłych mieszkańców. Szkoła średnia w Balatonboglar była w tym trudnym okresie jedyną placówką nauczającą w jęz. polskim w Europie. W Eger była też specjalnie utworzona dla ponad 100 polskich dzieci szkoła podstawowa. Widać zatem na przestrzeni wieków, że stosunki polsko-węgierskie były czymś wyjątkowym w historii narodów środkowoeuropejskich. Chociaż zdarzały się też sytuacje negatywne i nieporozumienia, to były one jednak rzadkością. Szczególnie dobrze w pamięci Polaków i Węgrów zachowała się wzajemna postawa w 1956 r. w czasie powstania robotniczego w Poznaniu i wspomnianego antysowieckiego na Węgrzech. Zupełnie natomiast do tej historii nie pasuje pseudozbliżenie polskich i węgierskich minisatrapów o antyliberlanych i autorytarnych skłonnościach - Kaczyńskiego i Orbana, walczących ramię w ramię przeciwko europejskim wartościom.
Rozstanie z komunizmem na Węgrzech przebiegło w sposób naturalny i spokojny. Kadar został odsunięty od kierowania partią komunistyczną w 1988 r., a rok później parlament węgierski zalegalizował system wielopartyjny. W 1990 r. nastąpiła definitywna zmiana ustrojowa, Węgry zarzuciły zależność od Związku Sowieckiego. Wraz z Polską stały się członkiem NATO (1999) oraz UE (2004). Polityczna władza przechodziła z rąk Forum Demokratycznego do postkomunistów, Fideszu, a następnie na dwie kadencje ponownie do socjalistów (2002-2010). Na początku ich drugiej kadencji ówczesny premier Gyurcsany na spotkaniu partyjnym został nagrany, kiedy przyznał, że oszukiwał Węgrów co do sytuacji finansowej kraju i programu politycznego. Doszło do zamieszek w całym kraju, zadłużona przez socjalistów gospodarka doznała spowolnienia wzrostu, a tym samym poparcie dla rządzących gwałtownie spadło. Doprowadziło to w konsekwencji do zwycięstwa prawicowej opozycji wokół Fideszu, a jej szef Viktor Orban potrafił też zdecydowanie wygrać 3 następne wybory. Po wygranych wyborach w 2010 r. Orban zakwestionował dotychczasowy model społeczno-ekonomiczny Węgier, w którym centralne miejsce zajmował demokratyczny system sprawowania władzy politycznej oraz gospodarka wolnorynkowa z dominującą rolą własności prywatnej. W 2014 r. Orban stwierdził wprost, że wzorcowymi modelami do naśladowania dla Węgier są Rosja, Turcja i Chiny, czyli kraje autorytarne z wysokim udziałem przedsiębiorstw kontrolowanych przez państwo. Rząd Orbana wprowadził w życie wiele działań, które w świetle badań i doświadczeń międzynarodowych są szkodliwe dla długoterminowego tempa wzrostu gospodarczego. Należy do nich przede wszystkim nałożenie nowych podatków na wybrane sektory gospodarki, głównie zdominowane przez firmy z udziałem kapitału zagranicznego, zwiększenie własności państwowej w przedsiębiorstwach i tym samym roli państwa w gospodarce, demontaż kapitałowego systemu emerytalnego, ograniczenie konkurencji rynkowej oraz przewidywalności i egzekwowania prawa. Orban był przekonany, że silna władza państwowa nadzorująca gospodarkę (przede wszystkim banki i sektor energetyczny) i stwarzająca preferencje dla wybranych, krajowych firm, ale tych, które sympatyzują z obozem władzy, sprzyja szybkiemu wzrostowi gospodarki. Z tym, że źródłem jego przekonania był wyłącznie jego ideologiczny nacjonalizm, a nie weryfikowalna wiedza empiryczna. Wyniki licznych badań i doświadczenia innych krajów wskazują, że kraje z dominującym sektorem prywatnym, w których panują przejrzyste i stabilne warunki dla rozwoju konkurencji rynkowej obejmujące wszystkie podmioty niezależnie od kraju pochodzenia ich właścicieli oraz stabilne i przewidywalne reguły prawne rozwijają się przeciętnie szybciej niż te, w których te reguły są ograniczane. Po 2010 r. Węgry zanotowały drastyczny spadek ocen jakości instytucji wpływających na konkurencyjność gospodarki (m.in. ochrona prawa własności, zakres konkurencji na rynku krajowym, niezależność wymiaru sprawiedliwości czy faworyzowanie przez władze wybranych podmiotów gospodarczych związanych z rządem. Zaraz po przejęciu pełni władzy Orban zlikwidował niezależność mediów mimo sprzeciwu UE, ale jego absolutnym priorytetem stało się przyjęcie nowej konstytucji. Początkowo pracowało nad nią bardzo wąskie grono osób, w tym sam Orban, a faktycznym twórcą tekstu nowej ustawy zasadniczej stał się bliski przyjaciel premiera jeszcze ze wspólnego akademika (podobnie jak kilku innych z najwyższego grona władz, w tym także żona Orbana), eurodeputowany Szajer, który sam nawet chwalił się tym, iż napisał go na własnym iPadzie. Ten sam Szajer stał się 10 lat później bohaterem skandalu obyczajowego w Brukselii, kiedy uciekał przed policją po rynnie z orgii gejowskiej, będąc pod wpływem narkotyków. Otwarta debata nad nową konstytucją zajęła całe 9 dni (o takich standardach Kaczyński w Polsce może tylko pomarzyć!!!) , została zbojkotowana przez opozycję, przyjęta zaś wszystkimi głosami Fideszu i wspierającej go Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej. Zgromadzenie Narodowe uchwaliło nową konstytucję 18 kwietnia 2011 r., w Poniedziałek Wielkanocny, co należało traktować symbolicznie jako „zmartwychwstanie narodu”. Weszła ona w życie z dniem 1.01.2012 r., a to dlatego, że przed jej przyjęciem konieczne było jeszcze przygotowanie i przegłosowanie aż 33 ogółem tzw. ustaw organicznych tworzących zupełnie nowy ład konstytucyjny w państwie, a przyjmowanych – i ewentualnie zmienianych – kwalifikowaną większością 2/3 głosów, co jest niezwykle rzadkie, a zarazem trudne do osiągnięcia w demokracji liberalnej, ale z taką przecież Orban otwarcie walczył. Ten wysoki próg uznano za przejaw „betonowania się” rządzącego obozu na wiele kadencji, ale uwagę prawników zwracały inne newralgiczne kwestie. Ograniczono rolę i zmieniono pozycję Trybunału Konstytucyjnego w państwie przez odebranie mu władztwa w sprawach budżetowych, finansowych i gospodarczych, co nastąpiło jeszcze przed uchwaleniem nowej konstytucji. Natomiast na jej mocy zamiast dotychczasowych 11 wybrano 15 sędziów TK, ale wydłużono ich kadencję z 9 do 12 lat. Wszyscy zostali wybrani z woli większości parlamentarnej. Dokonano gruntownych zmian w Sądzie Najwyższym i sądach powszechnych, obniżając wiek emerytalny sędziów z 70 do 62 lat, co pozwoliło na daleko idącą wymianę kadr sądowniczych i wprowadzenie na ich miejsce osób związanych z obozem rządzącym (w ten sposób wymieniono 274 sędziów), a wśród odesłanych na emeryturę znalazł się też dotychczasowy prezes SN Baka, co wzbudziło konsternację Komisji Weneckiej, Komisji Europejskiej i innych organów. Po latach i po orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości uznano, że sędzia Baka został usunięty bezprawnie, tyle tylko, że jego miejsce było już dawno zajęte. W ramach tych zmian przywrócono też nazwę SN sprzed II wojny światowej (Kuria). Powołano do życia praktycznie nowy Krajowy Urząd Sądownictwa, odpowiednik polskiej KRS, a na jego czele postawiono – też na 12-letnią kadencję – panią Hando, prywatnie małżonkę geja Jozsefa Szajera. Organowi temu, do którego trafili wyłącznie ludzie poparci przez większość parlamentarną, nadano wyjątkowo duże uprawnienia, wraz z prawem do ingerencji w poszczególne sprawy i dochodzenia. Nowa konstytucja wyłączyła okres od marca 1944 r., od okupacji niemieckiej, do maja 1990 r., czyli powołania pierwszego niekomunistycznego premiera Jozsefa Antalla, spod porządku prawno-konstytucyjnego, co sprawia, iż wielu opozycyjnych obserwatorów i prawników uważa, że znalazł się on w prawno-instytucjonalnej próżni. Zmieniono nazwę kraju z Republiki Węgierskiej po prostu na Węgry, co oznacza jednoznacznie, iż Węgry są tam, gdzie zamieszkują Węgrzy, a nie tam, gdzie zostały wytyczone granice państwowe. Dodano też do tekstu konstytucji podniosłą w tonie preambułę, rozpoczynającą się od słów „Boże, błogosław Węgrów!”. Ten pierwszy okres charakteryzował się niebywałą wprost aktywnością ustawodawczą, czego dowodem był fakt, iż do końca 2012 r. przyjęto aż 165 nowych ustaw, znowelizowano 234, a do tego parlament dodał jeszcze 241 własnych uchwał. W ten sposób ustanowiono w państwie nowy porządek prawny, w istocie całkowicie podporządkowany egzekutywie, choć formalnie uchwalany przez większość parlamentarną. Jego oceny z punktu widzenia osób niezwiązanych z obozem rządzącym są jednoznacznie negatywne. Należy uznać, iż na Węgrzech rozmontowano państwo prawa i ustanowiono system prawny zastępujący demokrację. Wielu specjalistów od Węgier określa system Orbana jako demokrację pozorną, a demokracje nieliberalne (wcześniej obowiązującym przymiotnikiem w czasach komunizmu była demokracja socjalistyczna) oceniają jako nic innego jak zmierzające ku dyktaturze połowiczne demokracje, w ramach których podstawowe prawa, uprawnienia TK, trójpodział władzy i ich wybór oraz zasady wolnych wyborów idą w kierunku reżimu hybrydowego, którego istotą jest to, by zachować władzę w wymiarze gospodarczym, politycznym oraz kontrolę nad systemem prawnym. Natomiast bodaj najgłośniejszy ekspert zachodni zajmujący się Węgrami po 2010 r., profesor Uniwersytetu Princeton Kim Scheppele, po przyjęciu nowego ustawodawstwa zaczęła nazywać ten system „państwem policyjnym”. Jednakże władze węgierskie i związani z nimi eksperci najwyraźniej nic sobie z tych krytyk nie robią, a sam Orban od lat twierdzi, że podstawowy cel jaki postawił sobie jego rząd to odbudowanie zaufania do instytucji demokratycznego państwa prawnego. Od tej pory pojawiła się, trwająca do dziś, dwoistość ocen sytuacji wewnętrznej w kraju: obóz rządzący bezustannie mówi o sukcesach, natomiast opozycja i świat zewnętrzny krytykują niemal wszystkie jego założenia i przedsięwzięcia.
Obok wielu szkodliwych decyzji gospodarczych, rząd Orbana dbał o utrzymanie ograniczonego deficytu finansów publicznych, a w efekcie o stopniowy spadek relacji długu publicznego do PKB. Ta redukcja nie byłaby możliwa bez reform poprzedników, czyli rządu Bajnaia. Mimo ostrej krytyki poprzedników, Orban po wygranych wyborach w 2010 r. podtrzymał i kontynuował jego najważniejsze reformy (np. nie cofnięte zostało wydłużenie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 65 lat, likwidacja 13-tych emerytur czy 13-tych pensji w sektorze publicznym). Można zatem powiedzieć, że Orban w swoim populizmie wykazał się dużo większą pragmatyką, niż Kaczyński w Polsce po 2015 r., ponieważ ten drugi cofnął podwyższenie wieku emerytalnego rządu Tuska i dodatkowo wprowadził wiele kosztownych, socjalnych wydatków. Co więcej, choć polityka Fideszu jest określana jako niekonwencjonalna (głównie z powodu wprowadzenie nowych podatków sektorowych), to jednak w wielu aspektach nie odbiega ona od typowych rekomendacji dla polityki gospodarczej formułowanych przez instytucje międzynarodowe (MFW, BŚ, agencje ratingowe). Na tym polega właśnie cały spryt i cwaniactwo Orbana i to go różni od jego polskich epigonów. Przykładem pragmatyki Orbana może być obniżenie podatków bezpośrednich (PIT i CIT) rekompensowane wyższymi dochodami z podatków nakładanych na konsumpcję (czyli VAT). Choć zasadnicze zmiany w strukturze dochodów podatkowych na Węgrzech zostały wprowadzone w życie przez poprzedników Orbana - rząd Bajnaia (wzrost stawki VAT z 20% do 25%, obniżenie pozapłacowych kosztów pracy - klina podatkowego - z 43,9% do 37,7% dla rodzin z dziećmi otrzymujących przeciętne wynagrodzenie w gospodarce), to jednak Fidesz kontynuował ten kierunek reform. W 2011 r. stawka podatkowa została nawet podniesiona z 25% do 27%, a jednocześnie klin podatkowy dla rodzin z dziećmi obniżono z 36,7% do 33%. Obniżenie klina podatkowego było skutkiem wprowadzenia w 2011 r. kwoty wolnej od podatku uzależnionej od liczby dzieci (dochody netto z tytułu 1 i 2 dziecka wzrosły o ok. 140 PLN, z kolei z tytułu 3 dziecka i następnych o ok. 460 PLN miesięcznie). Polityka prorodzinna na Węgrzech wzmocniła jednocześnie bodźce do legalnej pracy, bo tylko oficjalnie uzyskane dochody pozwalają na skorzystanie z preferencyjnej kwoty wolnej od podatku. To wielka różnica w porównaniu z rozrzutnością polskiego programu 500+ wypłacanego wszystkim, co oczywiście osłabia bodźce do podjęcia pracy zawodowej. Reformy podatkowe rządu Bajnaia, kontynuowane i uzupełnione potem przez Orbana, przyczyniły się do obniżenia deficytu finansów publicznych (spadek z 5,5% w 2011 do 2,3% PKB w 2012), co pozwoliło KE zdjąć z Węgier unijnej procedury nadmiernego deficytu. Utrzymał się on na poziomie -2,1% PKB do 2019 r. (w Polsce w tym okresie szczytu koniunktury deficyt zwiększał się). Dopiero pandemia spowodowała degradację stanu węgierskich finansów publicznych (-7,8% w 2020 i -6,8% PKB w 2021 wg. danych Węgierskiego Urzędu Statystycznego). Pomimo dbania o dyscyplinę fiskalną oraz korzystnych zmian w podatkach nie można uznać, że polityka gospodarcza rządu Orbana była pasmem sukcesów. Po pierwsze, od 2008 r. (ostatni rok przed wybuchem światowego kryzysu finansowego) do 2015 r. poziom PKB na Węgrzech wzrósł realnie jedynie o 3,2% i był to najniższy przyrost PKB wśród krajów grupy Wyszehradzkiej (w Polsce w tym samym okresie PKB wzrósł realnie o 23,7%, na Słowacji o 12,2%, a w Czechach o 5,3%). Wprawdzie w latach 2013-2015 gospodarka węgierska rosłą średnio 3% rocznie, w 2019 r. nawet 4,6% (dane BŚ), ale zasadniczy wpływ na to ożywienie miały inwestycje publiczne współfinansowane ze środków unijnych. W tym okresie inwestycje publiczne rosły w tempie ok. 25% rocznie, ale po zakończeniu projektów unijnych w 2016 r. tempo wzrostu inwestycji ogółem wyhamowało do 12%. Po drugie, wartość inwestycji sektora prywatnego w 2015 r. była aż o 24% niższa niż w 2008 r. (największy spadek w grupie V4). W Polsce w tym okresie inwestycje prywatne wzrosły łącznie o 19,7%, ich drastyczny spadek nastąpił dopiero od 2016 r. (ciekawe dlaczego?). Po trzecie, choć sytuacja na rynku pracy za rządów Orbana bardzo się poprawiła (wzrost stopy zatrudnienia z 60% do 69% wśród osób w wieku 20-64 lata), to był to raczej efekt zmniejszenia klina podatkowego wprowadzonego przez rząd Bajnaia. Dochodząc do władzy w Polsce w 2015 r. rząd PiS wiedział wszystko o efektach gospodarczych działalności Orbana, ale skopiował tylko te najgłupsze i najbardziej szkodliwe jego decyzje (zwiększył nadzór polityków nad przedsiębiorstwami i bankami, osłabił albo wręcz zniszczył instytucje kluczowe dla stabilności warunków prowadzenia działalności gospodarczej, a w efekcie dla wzrostu inwestycji). Jednocześnie nie naśladował rozwiązań, które były korzystne dla gospodarki (wydłużenie wieku emerytalnego).
Główną zasługą Orbana jest zatem to, że nie wycofał dobrych decyzji swoich poprzedników, ale też stało się jasne, że jego pomysł na gospodarkę - Orbanomika - nie zadziałał tak, jak jego pomysłodawca chciał. Dane Komisji Europejskiej pokazują, że słabą stroną węgierskiego modelu gospodarczego jest bardzo niska produktywność firm krajowych. Niska jest także innowacyjność małych i średnich przedsiębiorstw. Produktywność w przeliczeniu na godzinę zatrudnionego na Węgrzech pracownika w 2008 r. wynosiła 70,4% unijnej średniej (w Polsce 61,9%). W 2017 r. w przypadku Węgier wskaźnik ten obniżył się do poziomu 68% przeciętnej wartości w Unii (w Polsce wzrósł do 75,7%). To wyraźnie pokazuje, jaki olbrzymi skok zrobiła Polska w dekadzie 2008-2017 w porównaniu z Węgrami, które cały czas musiały naprawiać błędy (nie zawsze również w odpowiedni sposób) z początku wieku i nadal je popełniają. Aby Węgry mogły się dalej rozwijać, potrzebna jest zmiana Orbanomiki. Gospodarka nie tylko będzie potrzebować odpowiedniego zwiększenia finansowania (w latach 2011-2018 doszło do jej istotnego delewarowania - napływ kredytu do sektora kredytowego spadał w każdym kolejnym roku), ale również innych długofalowych reform. Bardzo słabo wyglądają wyniki edukacji młodzieży na Węgrzech z 2015 r. Nie tylko pogorszyły się one wyraźnie w porównaniu z 2012 r., ale również ponad jedna czwarta uczniów nie osiąga podstawowego poziomu, jeżeli chodzi o czytanie czy matematykę. Dane Eurostatu także pokazują, że wysoki jest odsetek osób przedwcześnie opuszczających szkołę (12,4% w porównaniu z unijną średnią na poziomie 10,7%). Bardzo słabo także wygląda sytuacja zdrowotna Węgrów. Ponad jedna czwarta dorosłych obywateli jest palaczami, spożycie alkoholu jest o 10% wyższe niż średnia unijna, a odsetek otyłych wzrósł w 2014 r. do 21%. Komisja Europejska podkreślała z kolei, że wydatki na opiekę zdrowotną zamiast rosnąć, tak jak to ma miejsce w większości krajów, spadają (w 2005 r. było to 5,7% PKB, a w 2015 r. było to 4,8%). Węgry słabo wypadają także w rankingu konkurencyjności (WEF, 2017 r.). Były na 24 miejscu w Unii. Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) z kolei zwraca uwagę, że „częste zmiany przepisów i obserwowana korupcja są również zgłaszane jako utrudnienia w prowadzeniu działalności gospodarczej". W rezultacie Węgry, by dalej się rozwijać, będą musiały poprawić swoją konkurencyjność poprzez inwestycje w sektorze prywatnym oraz większe wydatki na edukację i opiekę zdrowotną. Bez szeregu reform węgierski wzrost PKB w latach postpandemicznych po 2022 r. może mieć charakter trwale rachityczny.
Generalnie Orban nie naruszył istoty gospodarki rynkowej, jednakże od pierwszej chwili sprawowania rządów Fideszu zauważalna była jedna, wyraźna tendencja: centralizować i przejmować jak najwięcej kapitałów i dóbr przez władzę wykonawczą, co przebiegało pod wzniosłymi hasłami walki o wolność i narodową suwerenność, obrony przed zakusami obcych firm, transnarodowych korporacji, banków i kapitałów. Również w gospodarce, co oczywiste, premier Orban postawił na swoich ludzi. Pierwszym ministrem gospodarki został jego dawny zaufany György Matolcsy, który zaczął głosić tezy o „nieortodoksyjnej gospodarce”, w tym „wyzwalaniu się spod obcego kapitału”, co przyjęło formę najpierw ostrych ustaw podatkowych wymierzonych w transnarodowe korporacje oraz sklepy wielkopowierzchniowe (i zostało znakomicie przyjęte przez węgierską opinię publiczną), a później także przez MFW, który w listopadzie 2008 r., a więc już pod presją wielkiego kryzysu na rynkach światowych, udzielił Węgrom pożyczki w wysokości 15,7 mld. USD, wspieranej jeszcze przez dodatkowe środki z EBC. To w tym właśnie kontekście podczas wiecu przed parlamentem z okazji święta narodowego 15 marca 2012 r. Orban krzyknął do zebranych tłumów: „Nie będziemy kolonią!” W ślad za tym w sierpniu 2013 r. cały dług wobec MFW spłacono, a następnie wyprowadzono z Budapesztu nawet jego biuro. Naturalnie, w tej dziedzinie też dokonywano zmian instytucjonalno-prawnych. Najważniejsza była ustawa o Węgierskim Banku Narodowym (WBN), przyjęta – co znamienne – w tym samym dniu co ustawa o mediach, tuż przed Bożym Narodzeniem, 21 grudnia 2011 r. Na jej mocy zmieniono zarówno prezesa, choć o jego pozycję dość długo trwał spór z instytucjami UE i finansowymi, a następnie także skład Rady Polityki Pieniężnej, w której też osadzono nominatów ze wskazania Fideszu, a wszystko to pod hasłami odzyskania niepodległości, suwerenności i niepoddawania się obcym wpływom i kapitałom. Na tej podstawie 4 marca 2013 r. nowym prezesem WBN został nie kto inny, tylko György Matolcsy. Jego zadaniem jest, jak się podkreśla we wszystkich dokumentach rządowych, „obrona suwerenności”, a prowadzona przez niego „walka o wolność uratuje też całą Europę”. Wśród wspomnianych zjawisk szczególną uwagę zwraca bezprecedensowy proces uwłaszczenia elit spod znaku Fideszu oraz oligarchizacji, nazywanej w mediach rządowych „budową rodzimego kapitału”. Uwłaszczył się sam Orban i członkowie jego najbliższej rodziny (w tym jego zięć – Istvan Tiborcz (ur. 1986), który w takim wieku stał się już jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Nieżyjąca już węgierska dziennikarka Krisztina Ferenczi, korzystając z dokumentów, do których dotarła, pokazała mechanizm wykorzystywania do celów prywatnych państwowych zamówień. Otóż kupuje się prywatnie i tanio nieruchomość, działkę czy grunt, potem przez swoich ludzi w administracji pompuje w nią publiczne pieniądze, a gdy się z administracji odchodzi, całość – znów prywatnie i z ogromnym zyskiem – się sprzedaje. Nagminnie korzystali z tych mechanizmów np. ojciec Orbana, a wcześniej jego żona Aniko Levai, która w ten sposób przejmowała winnice, co udowodniono też w – swego czasu bardzo głośnym na Węgrzech – cyklu artykułów publikowanych przez tygodnik, który już nie istnieje. Szczególną zasługą Krisztiny Ferenczi jest to, że zwróciła uwagę na tzw. fenomen Felcsut, czyli rodzinnej miejscowości Orbana, w której przyszły premier się wychował. Powstały tam bowiem, właśnie w drodze państwowych przetargów, ale też dzięki unijnym dotacjom: akademia piłkarska im. Ferenca Puskasa, pełnowymiarowy stadion piłkarski z krytymi trybunami, a nawet kolejka wąskotorowa i znajdująca się w budowie hala sportowa. Niemało, jak na wieś liczącą w 2010 r. ok. 1700 mieszkańców.
Odrębnym tematem, ale ściśle powiązanym z Felcsut, jest przypadek niegdysiejszego sołtysa tej wsi, dzisiaj już burmistrza, blisko związanego z Orbanem (zawsze zasiadają obok siebie na loży stadionu w Felcsut) - Lőrinca Meszarosa, który po 2010 r. zaczął się błyskawicznie bogacić i wyrósł na jednego z największych oligarchów w kraju (spory dotyczą tego, czy jest trzeci, czy siódmy na liście najbogatszych Węgrów). Zjawisko jest szersze, Orban bowiem wyznaczył swego rodzaju jednoosobowych komisarzy odpowiedzialnych za węgierski film (Andrew Vajna, niegdyś producent w Hollywood, dziś mający też pozwolenia na prowadzenie kasyn w kraju), kulturę i sztukę (György Fekete) czy teatr (Gabor Kalomista). Odrębną kategorię stanowią „pretorianie” Orbana, wszyscy stosunkowo młodzi, ale już majętni, tacy jak przywódca frakcji parlamentarnej Fideszu Rogan czy minister spraw zagranicznych Peter Szijjarto. Mimo, że opozycja przygotowała obszerny dokument pod tytułem "Ośmiornica - postkomunistyczne państwo mafijne", w którym stawia mocne tezy (jednopartyjna dyktatura, państwowy monopol będącymi podstawą państwa mafijnego, będącego sprywatyzowaną formą państwa pasożytniczego), Orban i jego zwolennicy zdają się jednak tymi krytykami nie przejmować, robiąc swoje, tzn. udowadniając gdzie tylko się da i kiedy tylko się da, że kraj kwitnie, jest dowodem sukcesu i dzięki prowadzonej przez rząd „polityce wyzwolenia” czeka go świetlana przyszłość. Tak mówił Orban w listopadzie 2017 r. do krajowych biznesmenów: „ustabilizowaliśmy budżet, spłaciliśmy długi zaciągnięte w MFW i Brukseli, pozbyliśmy się opiekunów, MFW wysłaliśmy do domu, wzięliśmy w swoje ręce większość w mediach, systemie energetycznym i bankowym”. Z kolei prezes WBN Matolcsy we wrześniu 2016 r. powiedział: „uciekliśmy przed greckim scenariuszem. Wybraliśmy specyficzną węgierską drogę… skutecznie przeprowadziliśmy akcję zarządzania kryzysem i dokonaliśmy pełnego zwrotu w polityce gospodarczej. Bez tego znajdowalibyśmy się w tej samej sytuacji co dzisiaj Grecy”. Natomiast podlegli mu specjaliści w WBN udowadniają, że podstawą nowego modelu są dyscyplina finansowa oraz krajowe oszczędności, których jednak nie da się osiągnąć bez państwowego interwencjonizmu. Co istotne, za tym wyraźnym odwrotem od Zachodu i jego instytucji stoi – mało dotychczas skuteczna – ogłoszona w 2012 r. strategia otwarcia na Wschód, która z jednej strony doprowadziła Orbana do bezprecedensowego i kompromitującego (zwłaszcza po 24.02.2022) zbliżenia z Putinem (oraz zerwania z twórcą imperium finansowego Fideszu, Lajosem Simicską), a następnie zdaje się wieść do również bezprecedensowego zbliżenia z Chinami. Tym samym potwierdza on tezę, iż rzeczywiście zmierza ku „demokracji nieliberalnej”, jak ją osobiście zdefiniował. Oczywiście, tylko z faktu handlu z Rosją czy Chinami nie płynie wniosek, iż Węgry są takie same. Wniosek ten płynie stąd, iż Orban wielokrotnie pozytywnie wypowiadał się na ich temat, nie kryjąc zachwytu szczególnie nad chińskimi sukcesami. M.in. w 2017 r. mówił w Pekinie, że „oparty na zachodniej liberalnej demokracji ład światowy upadł”, w jego miejsce zaś wkracza Wschód, „a prawdę powiedziawszy, największe pieniądze idą teraz z Azji” i dlatego Węgry widzą swoją przyszłość właśnie tam.
Orban jak dotąd świetnie sobie radził z opozycją, znajdując adekwatną odpowiedź nawet w trudnych dla siebie sytuacjach. Kiedy społeczeństwo obywatelskie uaktywniło się na Węgrzech przy okazji przyjmowania ustawy o mediach w postaci masowego ruchu pod nazwą Mila, wyprowadzając na ulice kilkadziesiąt tysięcy ludzi, Orban w odpowiedzi zorganizował jeszcze większe liczbowo kontrdemonstracje, zwożąc autobusami do Budapesztu ludzi z prowincji. W efekcie Mila jako zjawisko i przejaw oddolnej aktywności dość szybko wypaliła się i nie była już tak aktywna podczas przyjmowania nowej konstytucji. Od tamtej pory społeczeństwo dość spokojnie przyjmowało wszelkie zmiany, w tym kontrowersyjne przejmowanie sieci stoisk z gazetami i papierosami w całym kraju pod hasłem budowy „narodowych sklepów tytoniowych” (po to, by wymienić ludzi i zwiększyć tym samym elektorat Fideszu), a także zdobywania przez obóz rządzący kontroli finansowej nad samorządami. Do prawdziwego oddolnego ruchu mającego znamiona rzeczywistego buntu społecznego, bez współudziału ze strony partii opozycyjnych, tylko z późniejszym ich wsparciem, doszło po tym, gdy w 2014 r. rząd ogłosił chęć przyjęcia nowej ustawy ograniczającej dostęp do Internetu. Rozpoczęły się bardzo intensywne i masowe demonstracje, głównie z udziałem ludzi młodych, które ostatecznie doprowadziły do tego, że niespełna po miesiącu rząd wycofał się z pierwotnego zamiaru – i już do niego nie wrócił. Kwestia dostępu do Internetu podważyła dotychczasowe wysokie notowania Fideszu, nadal prowadzącego swoją „walkę o wolność”, wymierzoną w obce kapitały i interesy, teraz już coraz częściej utożsamiane z „Brukselą”. Kiedy opozycja (Jobbik) zaczęła wyciągać na światło dzienne coraz poważniejsze afery korupcyjne związane z funkcjonowaniem obozu rządzącego, trafiła na Węgry (2015), najpierw z Albanii i Bałkanów, fala uchodźców, której skład i charakter dość szybko się zmienił: zaczęli napływać ludzie z Bliskiego Wschodu i Afryki, a nawet Afganistanu i Bangladeszu, przede wszystkim muzułmanie. Zręczny i decyzyjny, ale ponad wszystko cyniczny Orban (zaczynał swoją karierę polityczną jako liberał), natychmiast wykorzystał nadarzającą się okazję, przede wszystkim by uszczuplić elektorat Jobbiku, oparty na uprzedzeniach etnicznych, rasowych i religijnych, a przy tym raz jeszcze zaznaczyć swoją moc. Najpierw zaproponował rozesłanie wszystkim węgierskim gospodarstwom domowym specjalnego kwestionariusza z pytaniami na temat tego, co zrobić z falą uchodźców, a gdy akcja wyraźnie nie wypaliła, bo oddźwięk był słaby, podjął decyzję o budowie płotu i zasieków na granicy z Serbią, co odbiło się już wielkim międzynarodowym echem. Tę antymigracyjną politykę obóz Fideszu prowadzi właściwie do dziś. W lecie 2016 r. zorganizowano kolejną masową kampanię ze środków rządowych, w tym zaprezentowano społeczeństwu cały cykl plansz reklamowych i plakatów z antymigranckimi i rasistowskimi hasłami, które stanowiły przygotowanie do narodowego referendum zaplanowanego na jesień tego roku. Mimo że w trakcie tej kampanii politycy Fideszu nie przebierali w słowach („migracja i terroryzm stanowią dwie ręce”), to społeczeństwo ponownie nie dało się skusić. Aż 4,236 mln osób uprawnionych nie poszło do głosowania, a frekwencja wyniosła zaledwie 43,3%, co pozbawiło referendum mocy prawnej. Jednakże Orban w swoisty sposób uznał wynik za własne zwycięstwo, jak bowiem przekonywał, ponad 90% tych, którzy głosowali, wypowiedziało się przeciwko przyjmowaniu uchodźców. W tej fazie doszedł kolejny argument, by przeciwstawiać się kwotom rozlokowania uchodźców w krajach członkowskich UE, co na chwilę scaliło Grupę Wyszehradzką, dzięki czemu Budapeszt nie był pod tym względem odosobniony. Mianowicie w 2017 r. przeprowadzono nową kampanię medialną i plakatową, tym razem pod hasłem: „Nie pozwólmy, by Soros śmiał się ostatni”. Mocno uderzono w wywodzącego się z Węgier miliardera, gracza giełdowego i filantropa, a zarazem sponsora koncepcji społeczeństwa obywatelskiego, który – jak utrzymywał rząd w Budapeszcie – opowiedział się za przyjmowaniem muzułmanów. Postanowiono połączyć uprzedzenia antymigranckie z prowadzoną już wcześniej walką wolnościową i uprzedzeniami wobec obcych. To ten właśnie element wskazano jako motyw przewodni kolejnej kampanii przed wyborami wyznaczonymi na wiosnę 2018 r., a o jego charakterze świadczył wielki napis podczas obrad organizowanego dorocznie zjazdu Fideszu, na którym jednogłośnie wybrano po raz kolejny Orbana na szefa partii, jak też wskazano go jako kandydata na przyszłego premiera. Napis ów głosił: „zwyciężyliśmy imperium sowieckie, pokonamy imperium Sorosa”. Atak wymierzono w Sorosa, który pod koniec 2017 r. postanowił nawet odpowiedzieć węgierskiej opinii publicznej, zwracając się do niej, co rzadkie, po węgiersku, gdyż urodził się i wychował w Budapeszcie. Następnie zaś wyjaśnił swoje stanowisko międzynarodowej opinii publicznej. Przyszedł bowiem czas zupełnie innej kampanii, a mianowicie wymierzonej w istniejący od 1991 r. w Budapeszcie, powołany z inicjatywy i środków Sorosa Uniwersytet Środkowoeuropejski (CEU), działający na zasadach uczelni amerykańskiej (i nadający podwójne dyplomy). Był to zarazem kolejny atak wymierzony w instytucje społeczeństwa obywatelskiego i NGOs, rozpoczęty nieco wcześniej od kompromitowania i usuwania z Węgier tzw. funduszu norweskiego, co zmusiło do ustąpienia ze stanowiska ambasadora węgierskiego w Oslo. Uderzenie w NGOs i CEU po raz kolejny wiosną 2017 r. przez kilka kolejnych dni wyprowadziło na ulice, głównie w stolicy, tysiące ludzi, przede wszystkim młodzieży (szacunki mówiły nawet o 80 tys.). Tym razem na czele masowego ruchu protestu stanęła nowa organizacja – Momentum, która narodziła się w początkach tego roku podczas zbiórki podpisów przeciwko inicjatywie Orbana, wielkiego fana sportu i futbolu, by w Budapeszcie zorganizować igrzyska olimpijskie. 266 tys. głosów zebranych przez Momentum sprawiło, że inicjatywa upadła. Orban zupełnie nie martwi się ze stosunkami z USA, które były fatalne nawet za czasów prezydentury Trumpa. Kiedy ten ostatni był z wizytą w Warszawie, węgierskie media praktycznie jej nie relacjonowały, a w tym samym dniu minister Szijjarto podpisywał w Moskwie nowe umowy gazowe z Rosjanami.
To, co się stało na Węgrzech po 2010 r., można scharakteryzować jako zawłaszczanie państwa przez jedną osobę, jedną partię i jedną opcję polityczną. Nie jest więc ani dziwne, ani zaskakujące, że węgierskiemu wydaniu pracy o „systemie Orbana” przygotowanej przez znanego austriackiego intelektualistę (węgierskiego pochodzenia) Paula Lendvaia nadano tytuł „Ponowne zajęcie Ojczyzny”, nawiązując tym samym do wkroczenia przed wiekami Madziarów na Dolinę Panońską i zaprowadzenia tam własnego ładu. Lendvai opisuje przypadek węgierski, w ramach którego dotychczasową demokrację liberalną i system równowagi i kontroli władz, wprowadzone po zmianie systemu od 1990 r., po dwóch dekadach sukcesywnie zastąpiono systemem – w zależności od oceny – nieliberalnym, „demokraturą”, demokracją fasadową, „demokracją wodzowską”, a nawet autokracją czy „państwem mafijnym” lub miękką dyktaturą: „miękką”, gdyż za poglądy nie wsadza się do więzienia, natomiast jak najbardziej może grozić utrata stanowiska, etatu, a także majątku. Obóz Fideszu jest bowiem budowany w równym stopniu przez nacisk od góry, jak też nadawanie przywilejów. Cechą specyficzną systemu „jedności narodowej”, z założenia więc porządku opartego na solidarności czy spójności społecznej, jest – jak pokazuje praktyka – ich doskonałe przeciwieństwo: Węgry w 2022 r. są głęboko podzielone, a nawet wewnętrznie pęknięte, pozbawione dialogu między najważniejszymi uczestnikami życia publicznego i politycznego. Orbanowi przez długie lata rządów udało się skutecznie zabetonować scenę polityczną, co pokazały wybory parlamentarne w kwietniu 2022 r., kiedy po raz pierwszy zjednoczona opozycja została ponownie znokautowana przez Fidesz. Jednocześnie Orban wydaje się mieć patent na dojście do serc większości Węgrów. Myślę, że przeanalizował dokładnie przyczyny długowieczności rządów Kadara (ten rządził całe 32 lata) i zrozumiał dokładnie, że apatia blisko połowy społeczeństwa jest kluczem do wygrywania wyborów z pozoru demokratycznych. Osoby nie interesujące się życiem publicznym, które Kadar wykreował, również po jak widać niedokończonej transformacji systemowej uważają bowiem, że poprzednio kradli socjaliści, teraz kradną aktualnie rządzący, kraj jest gruntownie skorumpowany, a na horyzoncie nie widzą żadnej poważnej alternatywy programowej i ideowej. Na dłuższą metę jest to oczywiście zjawisko bardzo niepokojące, może nawet oznaczać śmierć demokracji, chociaż zadowolony z siebie obóz władzy, umiejętnie zagrzewany do boju przez zawsze optymistycznego premiera, zdaje się tego zagrożenia nie dostrzegać lub je po prostu ignorować. Orban i Fidesz mówią, że „walczą o wolność i niezależność”. Fakty są natomiast takie, że odwracają się od Zachodu, zwracają zaś na Wschód, ku Rosji, Chinom, a nawet Kazachstanowi czy Azerbejdżanowi, tam szukając środków czy wręcz rozwiązań. W zglobalizowanym świecie Węgry wnoszące zaledwie 0,15% światowego PKB nie mogą być w pełni samodzielne. Ich ranking między 56 a 58 miejscem wśród gospodarek świata też nie daje szans i nadziei na samodzielne rządy, o jakich obecne władze w Budapeszcie bezustannie mówią. Spory z Komisją Wenecką, Parlamentem Europejskim i Komisją Europejską grożące otwarciem procedury w związku z łamaniem przez Węgry zasad państwa prawa (art. 7 traktatów unijnych, który znamy też w Polsce bardzo dobrze) zdają się wskazywać, iż mamy do czynienia z trwałym kryzysem w stosunkach Budapeszt–Bruksela, świadomie jeszcze podsycanym przez węgierski obóz rządzący i samego Orbana, często atakującego UE, która ponoć ma być zniewolona przez utopię - ponadnarodową Europę. Orban nazywa ją iluzją, gdyż europejski lud nie istnieje, są jedynie europejskie ludy. Mówi, że "jeśli nie ma europejskiego ludu, to nie można budować systemu europejskich instytucji na takich zasadach. Trzeba przyjąć fakt, że w Europie mamy narody”. I tak oto oprócz tezy o ustanowieniu demokracji nieliberalnej (bez dokładnego zdefiniowania, czym ona jest, ale z jasnym przesłaniem politycznym: odrzuceniem dotychczasowej liberalnej demokracji opartej na systemie "check and balance") uzasadnia się funkcjonowanie drugiego podstawowego filaru tego systemu, jakim jest otwarty nacjonalizm, stojący w jawnej sprzeczności z uchwalonymi przez Radę Europy w 1993 r. kryteriami kopenhaskimi (istnienie instytucji gwarantujących stabilną demokrację, rządy prawa, poszanowanie praw człowieka i praw mniejszości). Jak widać rozwój sytuacji na Węgrzech po 2010 r., ale też w Polsce po 2015 r. dowodzi, że mamy w UE do czynienia z otwartym kryzysem o charakterze aksjologicznym, który musi niepokoić i któremu UE musi się przeciwstawić, w przeciwnym razie cały projekt europejski może w dającej się przewidzieć historii trafić na śmietnik historii ze wszystkimi bardzo negatywnymi tego konsekwencjami dla całego naszego kontynentu.
W czasach komunizmu Węgry były najczęściej odwiedzanym państwem bloku sowieckiego. Oszałamiająca architektura, ciekawa sztuka ludowa, uzdrowiska termalne i jedna z najbardziej ekscytujących stolic Europy to tylko kilka z atutów Węgier. Być może krajobraz Węgier nie jest spektakularny, ale z pewnością ma dużo niesamowitego, subtelnego uroku. Natomiast pod względem architektonicznym Węgry to prawdziwa kopalnia skarbów, oferująca szerokie spektrum atrakcji, od antycznych ruin rzymskich i średniowiecznych kamienic, po barokowe kościoły, neoklasycystyczne budynki i secesyjne łaźnie. Oszałamiająca architektura nie jest wyłącznie domeną stolicy, choć Budapeszt z całą pewnością jest najbardziej fascynującym spośród węgierskich miast. Już od czasów starożytnych terytorium współczesnych Węgier słynęło z dużej ilości niesamowitych źródeł termalnych o właściwościach leczniczych. Źródła geotermalne można na Węgrzech spotkać w wielu miejscach (T. Rydzyk na Węgrzech miałby zatem dużo łatwiej niż w Toruniu, z pewnością dogadałby się ze specjalistą transakcyjnym za publiczne pieniądze - Orbanem, a parametrów geotermii nie musiałby nawet naciągać, by osiągnąć efekt inwestycji za kasę podatników). Tłumy ludzi nadal zjeżdżają do rozrzuconych po kraju uzdrowisk w celach terapeutycznych, leczniczych i rekreacyjnych. Można tu wciąż spotkać autentyczne stare łaźnie z czasów tureckiej okupacji, a także piękne pałacyki w stylu art nouveau i eleganckie sanatoria, jakby żywcem wyjęte z „Czarodziejskiej góry” Thomasa Manna. Nie brakuje również miejsc ultranowoczesnych i pięknych spa z szeroką ofertą zabiegów z zakresu odnowy biologicznej. Poza Budapesztem polecam odwiedzenie malowniczo położonego miasta Eger pełnego pięknie zachowanych barokowych budynków, które zachęcają do spacerów i poznawania skomplikowanej przeszłości miasta oraz regionu. Znajdujący się na wzgórzu XIII-wieczny zamek z twierdzą obronną jest niemym świadkiem licznych najazdów armii tureckiej. Z tych czasów pochodzi także minaret, będący ponoć najdalej na północ wysuniętym zabytkiem tureckim. Po trudach zwiedzania warto zrelaksować się w odnowionej łaźni tureckiej. Miasto słynie również - jak wiele innych miejsc na Węgrzech - z dużego kąpieliska termalnego. Tutejsze wody wspomagają leczenie chorób stawów, poprawiają krążenie krwi i wspomagają zwiększenie ogólnej ruchomości narządów ruchu. Eger znany jest na całym świecie z produkcji wina Egri Bikaver, które znane jest chyba każdemu Polakowi pamiętającemu czasy realnego socjalizmu. Prócz bułgarskiej Sofii było to jedyne wino dostępne w sprzedaży na półkach sklepowych przed upadkiem komunizmu w Polsce w 1989 r. Punktem obowiązkowym pobytu powinien być zatem spacer połączony z degustacją po „Dolinie Pięknej Pani”, czyli po winiarskim zagłębiu znajdującym się na zachodnich przedmieściach Egeru. Jest to okolica słynąca z licznych winnych piwniczek wykutych w wulkanicznej skale, która jest ponoć idealna do przechowywania wina, ponieważ zapewnia doskonałą wentylację i stałą temperaturę. Balaton jet miejscem, które o każdej porze roku pokazuje inną twarz. Nad tym największym jeziorem Europy Środkowej znajdują się jedne z najpiękniejszych regionów na Węgrzech: wulkaniczne góry wznoszące się wysoko nad gładką taflą wody, pokryte winnicami zbocza pagórków z prawdziwie śródziemnomorską atmosferą. W okolicznych zamkach i pałacach wciąż żywa jest tysiącletnia historia Węgier, a liczne termalne kąpieliska zapewniają fizyczne i duchowe odmłodzenie. Rodzinne winiarnie przyciągają turystów propozycjami degustacji lokalnych win, a letnie festyny zapewniają ciekawą rozrywkę i wprowadzają trochę folkloru. Możliwości aktywnego spędzenia czasu nad Balatonem są niezliczone, od rowerowych wycieczek, po szaleństwa w parkach rozrywki i żeglowanie po rozległych wodach jeziora. Region Balatonu zachwyca naprawdę wspaniałymi zabytkami, które z pewnością zainteresują nie tylko zainteresowanych historią. Dla zainteresowanych najnowszą historią polecam też odwiedziny Felcsut - rodzinnego miasteczka Orbana. W szczególności "warto" zobaczyć monumentalny stadion, na którym rozgrywa swoje mecze miejscowy prowincjonalny klub. Felcsut to kpina z publicznych pieniędzy, przykład głupoty i megalomanii satrapy. Wprawdzie zdarza się wybudowanie obiektów piłkarskich w małych gminach również i u nas (stadion w Niecieczy), niemniej robią to prywatni przedsiębiorcy za swoje pieniądze (jak świetnie zarządzana firma Brukbet), a nie jak w Felcsut za pieniądze koncernu państwowego i kilku podejrzanych "prywatnych" biznesów, związanych i uzależnionych od obozu władzy. Tak, warto przejechać na Węgry, by przekonać się, by w Polsce zrobić wszystko, żeby nie było Budapesztu w Warszawie.
Σχόλια